Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2010-11-29

Sędzia to jest służba

– W tym zawodzie potrzebna jest wrażliwość na krzywdę ludzką, sam profesjonalizm i wiedza prawnicza nie wystarczą – mówi Stanisław Dąbrowski, sędzia Sądu Najwyższego, w latach 2006–2010 przewodniczący KRS.


– Ciągle słyszymy z ust sędziów o zagrożeniu niezawisłości i niezależności sądownictwa w Polsce. KRS, także pod pana przewodnictwem, wielokrotnie dawała wyraz takim przekonaniom.

– Wpływ władzy wykonawczej na sądownictwo powszechne jest niebezpiecznie duży.

– Gdy Ministrem Sprawiedliwości był Zbigniew Ziobro, ze strony rządu słychać było opinie, że ten wpływ jest za mały.

– Wspomniane uwagi miały określony cel, czyli właśnie wywarcie wpływu. W moim przekonaniu, w miarę upływu czasu, zachowanie niezależności sądownictwa pod tamtymi rządami byłoby coraz trudniejsze.
Doświadczenia historyczne wykazują, że jak istnieją możliwości wpływu, to są one wykorzystywane, a sądy nie bardzo potrafi ą im się oprzeć. Wystarczy, jeśli pewna część sędziów będzie dyspozycyjna – a przecież od wszystkich nie można oczekiwać bohaterstwa. Znamy takie przykłady i z PRl, i z lat trzydziestych. Przed wojną wszystkie sądy były sądami powszechnymi w tym sensie, że podlegały Ministerstwu Sprawiedliwości, co nieraz wykorzystywano w sposób bezwzględny. Teraz Sąd Najwyższy i sądy administracyjne są w pełni niezależne, ale istnieją możliwości wpływania na sądy powszechne. Prezesów sądów powołuje i odwołuje Minister Sprawiedliwości.

– Chyba nie wtedy, kiedy ma takie widzimisię?

– Prawo o ustroju sądów powszechnych nieco ogranicza te możliwości, ale rażące niewywiązywanie się z obowiązków, za co można odwołać prezesa sądu, to kategoria mocno subiektywna. Właśnie w ten sposób minister Ziobro pod koniec swego urzędowania próbował usunąć jednego z wiceprezesów sądów okręgowych. Odwołanie wymaga zaopiniowania przez KRS, choć jej opinia nie jest wiążąca. Przyznaję, nie śpieszyliśmy się szczególnie z wydaniem opinii, aż doszło do upadku rządu PiS. Nowy minister zaniechał procedury odwoływania i wiceprezes dokończył kadencję.

– Ten przykład świadczy raczej o tym, że gwarancje niezależności sądownictwa dobrze się sprawdzają.

– Owszem, w warunkach normalnych dobrze się sprawdzają. Sądy nie są u nas jednak bezpiecznikiem demokracji, jak w systemie anglosaskim. Tam sądy przez swe prerogatywy nie dopuszczą do powstania zagrożeń dla systemu demokratycznego. Nasze regulacje, zaczerpnięte z modelu niemiecko-austriackiego, takich gwarancji nie dają. Sądy mogą łatwo stać się instrumentem państwa totalitarnego.

– Przecież dla reżimu totalitarnego nie byłoby problemem przyjęcie takich ustaw, a choćby nawet i konstytucji, które regulowałyby pozycję sądów wedle jego uznania.

– Można jednak stworzyć system, w którym sądy stanowią zabezpieczenie przed przyjmowaniem rozwiązań sprzecznych z demokracją i uniemożliwiają jej upadek. Sędziowie nie bez racji wskazują, że nadzór administracyjny nad działalnością sądów powinien zostać ulokowany w ramach władzy sądowniczej, np. przy I Prezesie Sądu Najwyższego. Chodzi o to, by nie mieli go w rękach politycy.

– Czy rzeczywiście władza wykonawcza ma dziś możliwości oddziaływania na sądownictwo?

– Minister, w razie stwierdzenia uchybienia w sprawności postępowania sądowego, może zwrócić uwagę na piśmie i domagać się usunięcia skutków tego uchybienia. Brzmi to niewinnie, ale w istocie daje możność panowania nad decyzjami sądu co do postępowania dowodowego. Może żądać, by nie przeprowadzać jakiegoś dowodu, bo to opóźni procedowanie. Może na bieżąco kontrolować tok postępowania w sprawach indywidualnych, jeśli okoliczności wskazują, że przy prowadzeniu postępowania naruszono prawo.
Minister także tworzy i znosi wydziały w sądach, a nawet i całe sądy. Za III RP zniesiono np. Sąd Okręgowy w Przemyślu, bo były trudności z usunięciem jego kadry kierowniczej. Po kilku latach sąd przywrócono, ale już z innym składem. Minister może też tymczasowo zawiesić sędziego w czynnościach sądowych.

– Z żelazną odpornością na naciski można zrobić karierę w sądownictwie?

– Jeśli mógłbym sięgnąć po własny przykład... Na moją karierę największy pozytywny wpływ miało to, że nigdy nie byłem konformistą. I nie ukrywałem, że nie żywię sympatii wobec ówczesnego ustroju. W stanie wojennym, gdy sędziom wystawiano opinie okresowe, napisano o mnie, że jestem wybitnym sędzią, ale nie akceptuję ustroju PRl. Zostało to dołączone do akt i w 1990 r. miałem doskonałą opinię do Sądu Najwyższego. Nonkonformizm czasami się opłaca.

– Dziś sędziowie to często osoby młode. Czy mają one doświadczenie, by wydawać wyroki sprawiedliwe, nie tylko formalnie zgodne z paragrafami?

– Na stanowisko sędziego Sądu Wojewódzkiego zostałem powołany w 1979 r., w wieku 32 lat. Sądziłem tam cywilne sprawy pierwszoinstancyjne, czyli już poważne i skomplikowane. I uważałem się za dojrzałego.

– Czyli zaczął pan sądzić będąc młodszym, niż dzisiejsi debiutanci?

– W wieku 25 lat zacząłem sądzić jako asesor, dwa lata później zostałem sędzią. Dziś, z perspektywy 63 lat życia, osoby w takim wieku wydają mi się niemal dziećmi, ale wada zbytniej młodości jest nieuchronnie przemijająca...
Zgodziłbym się, że stanowisko sędziego stanowi ukoronowanie kariery prawniczej, więc sędziami powinni zostawać prawnicy dojrzali, z dorobkiem. Tyle, że prawników z dorobkiem trudno zachęcić uposażeniami, które ładnie wyglądają w porównaniu np. z zarobkami nauczycieli czy pielęgniarek, ale w porównaniu z dochodami średniej klasy adwokata czy radcy prawnego są skromne.

– Ranga i prestiż radcy czy adwokata są jednak niższe.

– Nawet średni adwokat czy radca nie przyjdzie do sądu, o lepszych już nie mówiąc! W dodatku ustawodawca spowodował, że kognicja sądów jest bardzo szeroka i wszystkie najdrobniejsze sprawy, które na świecie są załatwiane administracyjnie, w Polsce trafiają do sądów. Takimi sprawami poważni prawnicy po prostu nie chcą się zajmować. Dziś, po wyeliminowaniu instytucji asesora, młodzi ludzie po osiągnięciu stażu od razu masowo ubiegają się o stanowisko sędziego. Wszyscy referendarze i asystenci chcą przecież zostać sędziami.

– To chyba dobrze?

– Niestety, niekoniecznie są to wymarzeni kandydaci. Oczywiście, zawsze dobrze, gdy jest wielu chętnych, bo można wybrać tych lepszych. Jeszcze lepiej, gdyby sędziami chcieli zostawać też prawnicy dojrzali. Jeśli się zgłaszają, bywają jednak zbyt dojrzali. Jeżeli sześćdziesięcioletnia pani adwokat ubiega się o stanowisko sędziego, nasuwa się wątpliwość, czy nie chodzi jej o stan spoczynku.

– W 2009 r. zmieniono system kształcenia sędziów i prokuratorów. Jak pan ocenia wprowadzenie scentralizowanej aplikacji i ujednoliconych egzaminów?

– Egzaminy powinny być ujednolicone w skali kraju. Co do zmian w aplikacji mam natomiast wątpliwości, zwłaszcza, że nie dokonano przedtem ocen aplikacji prowadzonych przez sądy i prokuratury apelacyjne. Mówiono, że różnie bywa z poziomem i nie ma jednolitego standardu. Ale przecież można było opracować jednolity dla całego kraju program szkolenia i narzucić go apelacjom. Nie jesteśmy jednak wyjątkiem w skali Europy, scentralizowane systemy szkolenia funkcjonują w niektórych państwach. U nas, w moim przekonaniu, lepszy jest nabór kandydatów. Byłem w ubiegłym roku w Holandii, gdzie istnieje podobna szkoła sędziów i prokuratorów jak w Polsce. Nie ma tam egzaminu konkursowego, nabór do szkoły odbywa się „po uważaniu zwierzchności”.

– Szerzy się nepotyzm...

– Nikt tam nie boi się zarzutu nepotyzmu. Być może oni po prostu nie mają skłonności do nepotyzmu. W Polsce problemem jest narastający brak zaufania do ludzi i instytucji. Jeśli uznamy, że wszyscy są nieuczciwi, życie społeczne nie będzie mogło funkcjonować.

– Może dobra znajomość z egzaminatorami to konieczny element na drodze do stanowiska sędziego? Albo posiadanie rodziców, którzy ich świetnie znają?

– Może trochę trudno mi o tym mówić, bo akurat jestem dzieckiem sędziego. Dostawałem się na aplikację sędziowską w czasach, w których w ogóle nie było egzaminów. Istniały jeszcze skierowania do pracy. Do wyboru miałem sąd lub aplikację notarialną, która wówczas nie była atrakcyjna. Poszedłem więc do prezesa sądu wojewódzkiego, który oczywiście wiedział, że jestem synem sędziego. Nie wykluczam, że bez tego ta rozmowa miałaby inny przebieg, a tak podszedł do mnie z życzliwością. Nie wykluczam też, że potem, gdy zostawałem sędzią sądu wojewódzkiego, mogło to także mieć jakiś wpływ, bo przecież tam byli ludzie, którzy znali mego ojca.
Większość dzisiejszych sędziów w Polsce jest jednak prawnikami w pierwszym pokoleniu. Najważniejsze znaczenie mają ich cechy osobowe, pracowitość, znajomość prawa. Są oczywiście wielopokoleniowe rodziny sędziowskie, ale to zdarza się także w wielu innych zawodach i nie należy tego potępiać.

– Droga zawodowa od magistra prawa aż do sędziego Sądu Najwyższego, którą pan przeszedł, jest możliwa dla każdego zdolnego i pracowitego studenta?

– Oczywiście, nie każdy prawnik ma predyspozycje sędziowskie. Istnieje pewne podejście do życia, które powoduje, że ktoś jest lepszym potencjalnym kandydatem na sędziego niż na adwokata czy prokuratora. I dobrze byłoby, gdyby młody człowiek, planujący karierę zawodową, zastanowił się nad tym. Sędzia musi mieć w sobie wrażliwość na krzywdę, tu sam profesjonalizm i wiedza prawnicza nie wystarczą. Wrażliwe sumienie, jeśli chodzi o poczucie sprawiedliwości, to moim zdaniem niezbędny element kariery sędziowskiej.

– Można zapytać – po co sumienie? Są paragrafy i one powinny wystarczyć.

– Pewien młody sędzia powiedział ponoć, że on nie wymierza sprawiedliwości, ale załatwia sprawy. To wielkie nieporozumienie i taka osoba nie powinna być sędzią. Monteskiusz mówił, że sędziowie są tylko ustami ustawy. Teraz, zwłaszcza w krajach anglosaskich, panuje odmienna tendencja, sędziowie przejęli się swą rolą prawotwórczą, co uważam już za pewną skrajność. Sędzia nie może tworzyć prawa, musi jednak dbać o to, by wykładnia dokonywana przez niego w konkretnej sprawie prowadziła do rezultatu zgodnego z zasadami sprawiedliwości. Kandydat na urząd sędziego powinien więc zastanowić się, czy ma ku temu predyspozycje. Obecny model aplikacji jest może o tyle dobry, że daje dłuższy czas na zastanowienie się, bo nawet po zdanym egzaminie sędziowskim można iść do adwokatury czy na radcostwo, czuć się człowiekiem spełnionym zawodowo. Sędzia wykonuje niesłychanie ważną rolę społeczną, ale w innych zawodach prawniczych też można osiągnąć szacunek, prestiż, a na pewno lepsze pieniądze.

– Z jednym wyjątkiem. Powiedzmy sobie szczerze – sędzia ma dość lekką pracę.

– To jest całkowicie nieprawdziwe stwierdzenie. To ciężka służba. Bardzo rzadko zdarza się, by sędzia miał wolną sobotę i niedzielę. Na głowie ma albo uzasadnienie wyroków już wydanych, albo przygotowanie do spraw przewidzianych na nadchodzący tydzień. To praca przez 24 godziny na dobę, bo nawet zasypiając myśli się o sprawach.

– Mówi pan o ciężkiej służbie. Jednak sędzia nie ponosi odpowiedzialności za błędny wyrok.

– Czy pan myśli, że sędziemu łatwo jest znieść świadomość, że popełnił pomyłkę? Są sędziowie, którzy mają trudności z podjęciem decyzji, zamiast wyrokować – odraczają. Ci nie powinni jednak wykonywać tego zawodu. Sędzia nie może bać się podejmowania decyzji, jednak odpowiedzialność związana z decydowaniem o winie i karze jest niesłychanie ciężka.

Rozmawiał Andrzej Dryszel