Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2012-01-15

Likwidacja czy reorganizacja małych sądów?

Kryterium wyboru sądów do likwidacji powinno być obciążenie sędziów pracą, czyli – najprościej mówiąc – to, ile do danego sądu wpływa spraw w przeliczeniu na jednego sędziego, bo w ten sposób najłatwiej jest ustalić, gdzie są „moce i luzy”. Tyle tylko, że w ministerialnej „Reformie” jedynym kryterium doboru sądów do likwidacji była liczba etatów orzeczniczych – mniej niż 14 sędziów = sąd idzie pod nóż. To, czy tych 14 sędziów siedzi i się nudzi, czy może nie wie w co najpierw ręce włożyć nie miało, jak się wydaje, żadnego znaczenia.

Z sędziowskiego bloga...

Interesująco rozwija się sprawa likwidacji, pardon, przekształcenia ponad 100 sądów rejonowych w wydziały zamiejscowe. A dokładniej każdego dnia jej autorzy i zwolennicy prześcigają się w zapewnianiu i zaręczaniu, że ta reforma to tak naprawdę nic nie zmieni, więc nie ma się czego bać. No i przedstawiają coraz to nowe uzasadnienia dla jej wprowadzenia mimo to. Coraz bardziej zaczyna to przypominać stary dowcip, zgodnie z którym reforma jest jak przesypywanie kartofli z jednego wiadra do drugiego – na koniec nadal mamy wiadro kartofli, ale ile przy tym hałasu...

Gdy cofniemy się do pierwszych wypowiedzi na temat „reformy przez likwidację” to zauważymy, że uzasadnieniem dla dokonania tak drastycznych cięć miały być przede wszystkim oszczędności budżetowe. Likwidacja niektórych sądów miała zmniejszyć ilość stanowisk funkcyjnych, w tym prezesów sądów, co miało dać oszczędności na wypłacanych im dodatkach funkcyjnych. Przytaczano „patologiczne” sytuacje, że wydział składa się tylko z przewodniczącego, który zarządza sam sobą, albo że wszyscy sędziowie w sądzie są funkcyjni. I słusznie, tyle tylko, że żeby takie patologie naprawdę zlikwidować, trzeba by było zlikwidować cały sąd, a na to nie zgodziliby się wyborcy. A zwłaszcza ich wybrańcy upatrujący w tym umniejszenie znaczenia ich powiatu. Zamiast rezygnować w związku z tym z całego pomysłu (bo wycofywanie się z reform źle wygląda) postanowiono więc zmienić tylko tabliczki na drzwiach tworząc zamiast sądów wydziały zamiejscowe. Dzięki temu można było ogłosić, że likwidacja sądów nie odbije się negatywnie na prawach obywateli, bo i sądy i sędziowie zostaną tam, gdzie byli.

Problem w tym, że taka "likwidacja bez likwidacji" oznaczała też, że wszyscy funkcyjni (oprócz prezesa) zostają na miejscu, dalej pobierając swe dodatki, a to nie bardzo odpowiadało zapowiadanemu celowi, czyli Oszczędnościom Dla Budżetu. Ogłoszono więc, że oszczędności przyniesie likwidacja stanowisk prezesów, a wszelki sprzeciw wobec tej Wielkiej i Oczywiście Koniecznej Reformy powodowany jest wyłącznie strachem o stołki. Na to jednak różni tam sceptycy i takie tam różne warcholstwo skwapliwie zwróciło uwagę, że w takich sądach prezes praktycznie zawsze jest jednocześnie przewodniczącym wydziału, natomiast zgodnie z prawem pobiera tylko jeden dodatek funkcyjny, ten za prezesowanie. Jak się go zaś zdejmie ze stołka prezesa to nadal będzie pobierał dodatek, tylko tym razem ten za przewodniczenie. Nie oznacza to oczywiście, że taka zmiana nie przyniesie budżetowi oszczędności, wszak dodatek dla przewodniczącego jest niższy, więc na takiej zmianie budżet zaoszczędzi całe 186 zł miesięcznie. A to z pewnością uzasadnia wydanie kilku tysięcy złotych na wymianę tabliczek, pieczątek, druków i takich tam. Oraz poniesienie zwiększonych kosztów administracyjnych na przykład na przekazywanie pism pomiędzy sądem głównym i zamiejscowym. Albo na odprawy dla zwalnianych pracowników... ach prawda... żadnych zwolnień przecież nie będzie... przecież wyborcy nie mają się czego bać, no bo przecież wszystko zostanie po staremu.

Gdy to wszystko się wydało okazało się nagle, że od samego początku nie zrozumieliśmy intencji Pana Ministra i Przybocznych Jego, bo celem reformy wcale nie miało być oszczędzanie na dodatkach funkcyjnych, o nie, w żadnym wypadku. Chodzi o „optymalizację wykorzystania kadry sędziowskiej” czyli – mówiąc krótko – umożliwienie przesuwania sędziów z wydziału zamiejscowego do głównego sądu (i odwrotnie) jeżeli będzie taka potrzeba. Na przykład wtedy, gdy jakiś sędzia ośmieli się zachorować, albo co gorsza pójść na urlop, przez co obywatel musi czekać na sprawiedliwość. Cel to niewątpliwie słuszny, od dawna bowiem wiadomo, że obciążenie sędziów pracą w poszczególnych sądach nie jest takie samo, i zdarzają się takie sądy, w których sędziowie po prostu nie mają co robić, bo wpływa do nich za mało spraw. I faktycznie dobrze by było, gdyby te etaty i tych sędziów przeniesiono tam, gdzie będą bardziej potrzebni. Problem w tym, że jeżeli spojrzy się na listę sądów do likwidacji, pardon, połączenia to podjęte, pardon, zaplanowane decyzje w tej kwestii nijak się mają do celu, jaki owa Reforma ma osiągnąć.

Jeżeli celem likwidacji sądu miałoby być „uwolnienie rezerw kadrowych” którymi można by wzmocnić inny sąd, to osiągnięcie takiego celu wymagałoby likwidacji sądu „niedociążonego” i przekształcenia go w wydział zamiejscowy sądu „przeciążonego”. Wtedy można by bez problemu „zabrać” sędziego który nie ma co robić, i przenieść go tam, gdzie jest robota. Kryterium wyboru sądów do likwidacji powinno być zatem obciążenie sędziów pracą, czyli – najprościej mówiąc – to, ile do danego sądu wpływa spraw w przeliczeniu na jednego sędziego, bo w ten sposób najłatwiej jest ustalić, gdzie są „moce i luzy”. Tyle tylko, że w ministerialnej „Reformie” jedynym kryterium doboru sądów do likwidacji była liczba etatów orzeczniczych – mniej niż 14 sędziów = sąd idzie pod nóż. To, czy tych 14 sędziów siedzi i się nudzi, czy może nie wie w co najpierw ręce włożyć nie miało, jak się wydaje, żadnego znaczenia.

Dobór sądów w pary także budzi pewne wątpliwości, z punktu widzenia celu, jaki owa Reforma ma podobno osiągnąć, bo w większości przypadków połączone mają być sądy mające bardzo podobny wpływ spraw. Trudno jest zaś w takiej sytuacji wskazać, skąd miałyby się wziąć owe „rezerwy kadrowe”, skoro w obu sądach sędziowie mają tyle samo do roboty. W dodatku niektóre z propozycji budzą co najmniej zdziwienie. Jak na przykład przyłączenie likwidowanego (znaczy, przekształcanego) sądu we Włodawie do oddalonego o prawie 90 km sądu w Lubartowie, zamiast do odległego o 30 km sądu w Chełmie, który w dodatku dziś (po którejś z poprzednich „reform”) rozpoznaje już sprawy z zakresu prawa pracy z rejonu Włodawy. Albo połączenie Sądu w Złotoryi z sądem w Lubinie podczas, gdy obszary właściwości tych sądów nawet ze sobą nie graniczą.

Problem nierównego obciążenia sędziów pracą nie jest nowy, i wymaga niezwłocznego rozwiązania. Ale rozwiązania w sposób przemyślany, a nie „na rympał” zlikwidujemy najmniejsze (w domyśle - nie mające co robić) sądy i zobaczymy co będzie. No cóż. Nie pierwsza to i nie ostatnia reforma... przeżyliśmy już likwidację Sądu okręgowego w Ostrołęce tylko po to, by po paru miesiącach utworzyć go na nowo. Przeżyliśmy utworzenie, a potem likwidację wydziałów zamiejscowych i sądów grodzkich... Przeżyjemy pewnie też kolejne reorganizacje i likwidacje pod hasłami usprawniania i oszczędności. Ale jeżeli miałbym się wypowiadać, to największe oszczędności dla budżetu i najbardziej pozytywne skutki dla wymiaru sprawiedliwości przyniosłaby przede wszystkim likwidacja Ministerstwa Sprawiedliwości. Co od dawna postulują sędziowie.