Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2012-01-30

Nakaz na 'słowo honoru'

Na jednym z blogów e-sąd określono mianem „sądu honorowego”. A to dlatego, że ów „sąd” wydając nakazy zapłaty nie sprawdza niczego, nie analizuje dowodów, nie bada czy roszczenie znajduje w nich oparcie, nie zastanawia się nawet, czy jest ono zasadne. Dlaczego? Ano dlatego, że w tym „sądzie” żeby dostać nakaz zapłaty wcale nie trzeba przedstawić dowodów, wystarczy napisać jakimi dowodami chciałoby się udowodnić to żądanie.

Z sędziowskiego bloga

Jakiś czas temu na zaprzyjaźnionym blogu przeczytałem bardzo interesujące podsumowanie koncepcji i wielkiego sukcesu e-sądu mającego stanowić – w świetle tego co politycy mówią do kamer – sztandarowy przykład pozytywnych przemian w wymiarze sprawiedliwości. Określono tam e-sąd mianem „sądu honorowego”. A to dlatego, że ów „sąd” wydając nakazy zapłaty nie sprawdza niczego, nie analizuje dowodów, nie bada czy roszczenie znajduje w nich oparcie, nie zastanawia się nawet, czy jest ono zasadne. Dlaczego? Ano dlatego, że w tym „sądzie” żeby dostać nakaz zapłaty wcale nie trzeba przedstawić dowodów, wystarczy napisać jakimi dowodami chciałoby się udowodnić to żądanie.

A napisać można tam cokolwiek, bo nikt tego nie ma prawa sprawdzić, zaś samo oświadczenie co do zgłaszanych dowodów nie jest składane pod rygorem odpowiedzialności karnej za złożenie fałszywego zeznania w wypadku, gdyby zgłoszonych dowodów się nie posiadało. „Sąd” ten wydaje zatem nakazy „na słowo honoru” wierząc, że faktycznie to, co napisano w pozwie, to jest prawda. Że faktycznie jest taki dług, że istnieje faktura na daną kwotę i że dany człowiek faktycznie podpisał umowę z której wynika obowiązek zapłaty. Pytanie tylko ile wart jest honor takiego e-powoda i jego pełnomocnika. Czy faktycznie można mu ufać, bo jego słowo jest więcej warte niż pieniądze, czy też może obowiązuje tu zasada, że w biznesie wszystkie chwyty dozwolone, śmierć frajerom i takie tam. Popatrzmy zatem jak ów e-„sąd” widać z perspektywy „prawdziwego” sądu.

No tak. Na początek może warto zapytać jak do zasady zaufania do powoda ma się na przykład wnoszenie pozwów o zapłatę, w których jako dowody przywołuje się „fakturę VAT, jeżeli ją wystawiono” albo „aneks do umowy, jeżeli go podpisano”? Czyż nie oznacza to przypadkiem tyle, że rzeczony powód, a w zasadzie jego pełnomocnik nie tylko nie wie tego, czy zgłoszone przez niego dowody potwierdzają jego roszczenie, ale nawet nie jest w stanie stwierdzić, czy one w ogóle istnieją. Czy faktycznie taki ktoś zasługuje na to, by wierzyć mu na słowo? A co z tymi, którzy jako „dowód” w postępowaniu elektronicznym powołują tylko „umowę cesji wierzytelności” i „oświadczenie o dokonaniu cesji”. W jaki sposób na podstawie takich „dowodów” mogą oni ocenić, czy dochodzone przez nich roszczenie w ogóle istnieje? Skąd bierze się ich przekonanie, że wierzytelności, które kupili rzeczywiście istnieją i są wymagalne? A to nie są przykłady brane ze spraw, w których e-sad odmówił wydania nakazu. Takie "kwiatki" trafiają do mnie po sprzeciwach od nakazów wydanych na podstawie takich "dowodów" !

Dalej, jak długo można wierzyć na słowo powodowi, który wnosząc pozew do e-sądu zgłasza jako dowód fakturę VAT, której faktycznie nie posiada, i której pewnie nawet nie widział na oczy? A takich przypadków jest mnóstwo – wystarczy przywołać tylko te, w których po wezwaniu do przedłożenia dowodów zgłoszonych w pozwie złożonym w EPU nadchodzi pismo, w którym pełnomocnik powoda informuje, że zgłoszonych przez siebie dowodów, to on tak naprawdę nie ma, więc wnosi, by sąd zażądał przedłożenia ich przez jakąś osobę trzecią – najczęściej zbywcę wierzytelności. I najwidoczniej nie widzi nic złego w tym, że właśnie zażądał zasądzenia od jakiegoś człowieka sporej kwoty pieniędzy nie wiedząc nawet, czy faktura, na którą się powołał faktycznie potwierdza to, co napisał w pozwie. Nawiasem mówiąc w jednym z takich przypadków, po zapoznaniu się z samą fakturą okazało się, że wystawiono ją na panią Henrykę, a nie, jak pan mecenas raczył napisać w pozwie, pana Henryka. I cóż z tego? Ano nic. Pan mecenas napisał pismo „prostujące oczywistą omyłkę w pozwie”. Jakoś nie zauważył chyba, że największą pomyłką było tu wniesienie przez niego pozwu bez zapoznania się z dowodami, na których miał być oparty.

A czasem bywa jeszcze gorzej. Oto po przekazaniu sprawy przez e-„sąd” prawdziwemu sądowi, okazuje się, że zamiast powołanych jako dowody „umowy”, „faktury”, „noty obciążeniowej” i takich tam pełnomocnik powoda przedstawia sądowi tylko „załącznik do umowy cesji” albo „wyciąg z wykazu wierzytelności”. Inaczej mówiąc ze złożonego przez niego pozwu wynika, że domaga się on zapłaty takiej, a takiej kwoty, w oparciu o konkretnie wskazane faktury, ale jak przychodzi co do czego, to to na dowód tego że powodowi należą się pieniądze przedstawia kartkę papieru, na której sam napisał, że powodowi należy się od pozwanego tyle, a tyle pieniędzy. Śmieszne? Też, ale częściej żałosne. Zwłaszcza wtedy, gdy taki "dowód" składany jest w odpowiedzi na sprzeciw od nakazu zapłaty, w którym pozwany kwestionuje istnienie długu, podnosząc, iż powód nie przedstawił żadnych dowodów. Muszę przyznać, że za każdym razem zastanawiam się, jak można robić coś takiego i się tego nie wstydzić. I jak to się ma do profesjonalizmu, etyki i takich tam haseł, którymi regularnie „korporacyjni” odpowiadają na propozycje „otwarcia zawodów prawniczych”.

Czy w takiej sytuacji uczciwym wobec obywateli jest dalsze funkcjonowanie pseudosądu wydającego hurtowo nakazy zapłaty „na słowo honoru”, gdy ów honor jak się okazuje jest łatwo wymienialny na „interes klienta”? Wydaje się jednak, że na szybkie ucywilizowanie tej fabryki nakazów nie ma co liczyć.

Zbyt duży sukces medialny, i zbyt ładnie wyglądają okrągłe liczby „załatwionych spraw”. Dopóki taki e-nakaz wydany na „słowo honoru” w oparciu być może istniejące dowody i uprawomocniony „na awizie” nie dotknie osobiście któregoś z prominentnych polityków to problemu zapewne nie będzie. Bo, to, że bicie rekordów „załatwień” w e-sądzie następuje kosztem zwykłych obywateli nikogo nie obchodzi. Ale zapewne nawet i wtedy panowie politycy zamiast uderzyć się we własne piersi, które tak gorliwie wystawiają do kamer przy okazji kolejnych „sukcesów” e-sądu będą poszukiwać winnych wśród złych, niedouczonych sędziów, którzy nie dorośli do prawidłowego korzystania z tak wspaniałego narzędzia jakim jest e-sąd, przez co ośmielili się wydać nakaz przeciwko Panu Ministrowi wyłącznie dlatego, że ktoś napisał, ze Pan Minister jest mu winien pieniądze. A to przecież oczywiste, że Pan Minister nie jest nikomu nic winien. Co świadczy o tym, że należy dalej wzmocnić nadzór polityków nad sądami, żeby do takich pomyłek nie dochodziło...