Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2012-04-24

'Śmieciowe umowy' w sądzie

Sądy potrzebują rąk do pracy, do przerobienia stale wzrastającej ilości spraw, do wysyłania tych wszystkich wezwań, do sortowania poczty, do protokołowania na rozprawach. Można w tym miejscu zapytać, dlaczego w takim razie sądy nie zatrudnią więcej osób na umowy o pracę. I należy na to odpowiedzieć, że chciałyby, ale nie mogą. Bo sądy mają ściśle i odgórnie określoną ilość przydzielonych im etatów urzędniczych, które mogą obsadzić i ponad ten limit nie mogą zatrudnić nikogo więcej.

Z sędziowskiego bloga

Z wysokiej wieży Ministerstwa Nadzoru i Statystyki dostrzeżono problem zatrudniania przez sądy pracowników na zlecenie. Rychło w czas, bo liczba takich pracowników przekroczyła już półtora tysiąca, a niektóre sądy by ich zatrudnić organizowały nawet przetargi. Ponieważ problem opisały media i trzeba było szybko coś z tym zrobić to zdecydowano się na najprostsze możliwe rozwiązanie, czyli zabroniono sądom zatrudniania pracowników na zlecenie. Co oczywiście nie oznacza, że polecono im zatrudnić tych pracowników na umowy o pracę, ta kwestia wykraczała bowiem poza zakres potrzebny do rozwiązania postawionego problemu. A to, co zrobić z tymi setkami osób, które nagle straciły źródło dochodów (i nadzieję na stałą, państwową posadę) to już inny problem, który na razie medialnie nie istnieje więc nie zasługuje na uwagę. Podobnie jak to, że w wielkomiejskich sądach owi pracownicy stanowili duży procent zatrudnionych, więc ich zniknięcie nie pozostanie bez wpływu na ich funkcjonowanie.

Nikt z odpowiedzialnych za cały ten cyrk (z dziennikarzami, którzy otworzyli tę puszkę Pandory włącznie) nie zastanawiał się chyba wcale dlaczego sądy zatrudniają pracowników do sekretariatu na owe „śmieciowe” umowy, a co za tym idzie nie próbował nawet znaleźć źródła całego problemu.

A źródło to jest zupełnie w innym miejscu niż by się wydawało. Bo o ile przedsiębiorcy zatrudniają pracowników na „śmieciowe” umowy bo jest to dla nich korzystniejsze (bo i ZUS mniejszy, i łatwiej takiego pracownika zwolnić) to sądy robią to dlatego, że nie mają innego wyjścia. Bo potrzebują rąk do pracy do przerobienia stale wzrastającej ilości spraw, do wysyłania tych wszystkich wezwań, do sortowania poczty, do protokołowania na rozprawach.

Owszem można w tym miejscu zapytać dlaczego w takim razie sądy nie zatrudnią więcej osób na umowy o pracę. I należy na to odpowiedzieć, że chciałyby, ale nie mogą. Bo sądy mają ściśle i odgórnie określoną ilość przydzielonych im etatów urzędniczych, które mogą obsadzić i ponad ten limit nie mogą zatrudnić nikogo więcej.

Oczywiście można się zwracać o zgodę na zmianę przeznaczenia środków budżetowych, pisząc na przykład, że zamiast pieniędzy na zakupy towarów i usług przydałoby się trochę więcej pieniędzy na etaty dla pracowników. Ale jak wiewiórki na drzewach ćwierkają pewnego razu zdarzyło się, że w odpowiedzi na takie pismo pewnemu sądowi zabrano pieniądze na zakupy (bo przecież sam napisał, że mu niepotrzebne), ale nie dano nowych etatów (bo w związku z kryzysem nie ma pieniędzy). Dodajmy do tego podstawową zasadę gospodarki budżetowej, czyli "wydaj wszystko co do grosza, albo w przyszłym roku dostaniesz mniej" i wszystko staje się jasne. Pytanie, co powinno się zrobić, żeby takie sytuacje wyeliminować.

Od bardzo długiego czasu występujące w sądownictwie problemy (oczywiście tylko te, które stają się „medialne” i zaczynają zagrażać poparciu wyborców dla aktualnie rządzącej partii) „rozwiązuje się” poprzez doraźne działania mające zlikwidować ich widoczne skutki, bez oglądania się na to, jakie są przyczyny problemu. Problem przewlekłości postępowań sądowych rozwiązuje się więc najprościej przez uchwalenie przepisów zakreślających ścisłe terminy w jakich sąd ma wydać orzeczenie. Co przypomina jako żywo rozwiązywanie problemu braku jajek w sklepach przez uchwalenie przepisu, że jajka w sklepach mają być.

Problemy związane ze skargami pracowników, że muszą zostawać w pracy po godzinach (bo muszą przecież "przerobić" te 13 milionów spraw rocznie) regularnie "rozwiązuje się" przez wprowadzanie zakazu zostawania w pracy po godzinach. Czasem zresztą wcale nie trzeba likwidować problemu, bo wystarczy go zamaskować, na przykład przez wprowadzenie przepisu, że już samo wydanie (a nie uprawomocnienie się) nakazu zapłaty powoduje zakreślenie sprawy w repertorium jako załatwionej. Co miało natychmiast niezwykle pozytywny wpływ na wyniki statystyczne sądów. I tak się kręci. Nic się nie poprawia, ale wygląda lepiej. Tylko czekać, aż wyjdą zarządzenia nakazujące wszystkim uśmiechanie się w pracy, żeby można było ogłosić, że wszyscy są zadowoleni.

No dobra, pośmialiśmy się, ale problem zostaje. A nazywa się on za mało rąk do pracy w stosunku do ilości rzeczy do zrobienia.Co na to poradzić?

Ano przede wszystkim zmniejszyć ilość rzeczy do zrobienia. Uprościć procedury. Zwolnić sądy z wykonywania zadań, które do nich nie należą, jak na przykład egzekwowanie grzywien i innych należności Skarbu Państwa. Tym powinny od dawna zajmować się urzędy skarbowe. Ułatwić obrót dokumentami, wprowadzić komunikację elektroniczną między sądami i urzędami - mniej pism do wysyłania. Zwolnić sądy z obowiązku wyręczania stron w gromadzeniu dowodów. Wyeliminować z sądów postępowania nie służące niczemu, jak wyjawienie majątku, rozstrzyganie zbiegu egzekucji i zawezwanie do próby ugodowej. Zmniejszyć ilość wysyłanych wezwań i zawiadomień, chociażby poprzez wprowadzenie zasady, iż strony nieobecnej na rozprawie nie zawiadamia się o kolejnym terminie, bo to jej powinno zależeć na tym, żeby wiedzieć, co się w jej sprawie dzieje. To wszytko to proste rozwiązania, które zmniejszyłyby poważnie obciążenie sekretariatów sądowych, ale i przyspieszyły postępowania.

Dlaczego się ich nie wprowadza? To dobre pytanie, na które każdy musi sobie sam odpowiedzieć. Bo odpowiedź, która ciśnie mi się na usta nie nadaje się niestety do publikacji.

PS. Ministerstwo pracuje oczywiście nad zmniejszeniem obciążenia sekretariatów pracą. Dostałem (po raz kolejny) do zaopiniowania propozycję likwidacji znaków opłaty sądowej, której wprowadzenie jest uzasadniane między innymi odciążeniem sekretariatów sądowych poprzez zdjęcie z nich obowiązku kasowania znaków opłaty. Tyle tylko, że sami autorzy nowej regulacji przyznają wprost, że początkowo spowoduje to zwiększenie ilości pracy (bo zamiast zsumować znaczki trzeba będzie odszukać i sprawdzić właściwy kwitek potwierdzenia wpłaty) a problemy te ustaną dopiero po zintegrowaniu Platformy Elektronicznych Płatności z systemami elektronicznego repertorium. Czyli na początku będzie gorzej, ale jak już zintegrujemy coś, czego jeszcze nie ma z czymś co nadal nie działa to będzie lepiej. Tak trzymać.