Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2010-04-19

Nie okazja czyni złodzieja

"Dla przetrwania i rozwoju zbiorowości nie wszyscy muszą mieć rozwinięte zdolności intelektualne. Wystarczy, że 5 proc. zbiorowości je ma.
Za to wszyscy muszą mieć mechanizm kontrolowania emocji - bo jeden niestabilny osobnik może zagrażać całej zbiorowości"
napisał prof. Wiktor Osiatyński.


Ta opinia była mottem rozmowy z dr Barbarą Toroń, pracownikiem naukowym Zakładu Resocjalizacji i Psychologii Uniwersytetu Zielonogórskiego, z którą rozmawiała Hanna Świeszczakowska


Pani doktor, czy złe emocje można korygować?

Badałam młodzież w gimnazjach zielonogórskich, głównie pod kątem stwierdzonych dysfunkcji rozwojowych, ich relacji z rówieśnikami, stygmatyzacji oraz nałogów. Obecnie zajęłam się badaniem skazanych osadzonych w Zakładzie Karnym w Krzywańcu. Jako środek gromadzenia danych o przestępcach odbywających karę pozbawienia wolności w środowisku ich społecznego odizolowania posłużyła mi metoda biograficzna. Na podstawie wyników pracy badawczej oraz swojej wiedzy mogę stwierdzić, że nie jesteśmy w stanie uzupełnić tego, czego nie otrzymaliśmy w dzieciństwie - jesteśmy jego niewolnikami.
W sytuacji kryzysowej, jaką jest izolacja w więzieniu, trudno naprawiać emocje. One są wtedy dodatkowo zaburzone. Może pomogłaby terapia indywidualna, praca z każdym skazanym z osobna, ale na jednego wychowawcę przypada nawet 125 osadzonych, 300 - na psychologa. Korygowanie i kontrolowanie zachowań zależy od woli człowieka. Czy w jakimś zakładzie karnym prowadzone jest ćwiczenie woli? Czy jest to w ogóle możliwe na znaczącą skalę? A przecież, jak słusznie podkreśla prof. Osiatyński, jedna osoba może sprowokować sytuację zagrażającą życiu.
Stosując techniki przynależne metodzie biograficznej, przez dwa lata przebadałam 30 osadzonych. Żadna z tych osób nie skończyła nawet szkoły zawodowej, wszystkie wychowywały się w rodzinach niepełnych, w środowiskach niewydolnych wychowawczo, w których często nie były zaspokajane podstawowe potrzeby człowieka. Od dzieciństwa emocje tych osób nie były korygowane. Ciągle musiały być czujne, nauczyły się atakować i walczyć o jedzenie oraz miejsce do spania. Nierzadko kradły jedzenie i na jedzenie.
Emocje człowieka kształtują się do trzeciego roku życia. Dlatego z niepokojem patrzę na małe dzieci przebywające ze swoimi skazanymi matkami w więzieniu w Krzywańcu. Te dzieci do 3 roku życia pozostają w izolacji, widzą kraty i mają kontakt z zaburzonymi skazanymi - więźniarkami, które w swoich własnych matkach także nie odnajdywały dobrego wzorca matki i żony. Jaki więc wzór będą naśladować ich dzieci?
Ujmuję przestępstwo jako styl życia. Recydywiści, których badam, nie chcą się zmieniać. Pierwotna socjalizacja dokonuje się w rodzinie i polega na właściwym pełnieniu ról odpowiednio do wieku. Dzieci w domach dysfunkcyjnych nie wypełniają roli dziecka - kochanego, akceptowanego, godnego opieki. Nie obserwują, a więc nie mogą naśladować właściwych wzorów matki i ojca. Badani przeze mnie mężczyźni z taką historią dzieciństwa mają skrzywiony obraz kobiety - to w ich oczach - używając słownictwa charakterystycznego dla tej grupy społecznej - "szmata i k...".
Ich domy budziły się o 10-12. Nikt nie kontrolował, czy dziecko poszło do szkoły. Jak ktoś, kto od najwcześniejszego dzieciństwa nie miał wpajanego poczucia obowiązku, ma być dobrym pracownikiem? Czy można wrócić w czasie do "nieprzerobionego" etapu w swoim życiu, cokolwiek powtórzyć lub nadrobić? Z dużą rezerwą oceniam możliwości korygowania emocji i postaw osób z taką biografią.

Na jakiej podstawie dobiera Pani skazanych do swoich badań?

Nie przeglądam akt i nie wybieram. Skazani dobrowolnie uczestniczą w badaniach. Niektórzy nie chcą, bo nie mają zaufania. Identyfikują mnie ze Służbą Więzienną.

Na czym polega i czemu służy wykorzystywana przez Panią metoda biograficzna?

Obserwuję, namawiam skazanych do pisania listów, rysowania, rozmawiam z nimi. Jako badacz jestem subiektywna. Projektuję pytania do oczekiwanych odpowiedzi. Ale skazani nie ubarwiają swojego życia. Każdy z nich obarcza rodzinę odpowiedzialnością za swój pobyt w więzieniu.
W środowisku naukowym ceni się badania ilościowe. Ale metoda ankietowa nie jest dla mnie wiarygodna. Cóż z tego, że przebadam 300 skazanych, jeśli nie wiem, jak zweryfikować ich wypowiedzi? Po dwóch tygodniach rozmowy ze skazanym mam materiał znacznie wiarygodniejszy.
Metoda biograficzna jest mało popularna, ale - w mojej ocenie - najlepsza. Na podstawie materiału z badań 30 skazanych mężczyzn mogę już formułować bardzo szerokie wnioski. Chciałabym jeszcze przebadać kobiety - recydywistki, ale już teraz wiem, że osoby żyjące z przestępstwa nie chcą zmieniać siebie ani niczego w swoim życiu. A już na pewno nie można ich autentycznie zmienić w więzieniu.

Czy dzięki tej metodzie może Pani pomóc skazanemu?

Tak, bo mogę przekazać uzyskane informacje psychologowi, wychowawcy. Traktuję skazanych podmiotowo. Oni narzekają na rzadkie kontakty z psychologiem i za krótkie rozmowy. Do psychologa więziennego jest kolejka.

W więzieniach w ostatnim 20-leciu sporo zmieniło się na lepsze. Przede wszystkim skazani zyskali więcej praw, traktuje się ich w sposób humanitarny. Czy to nie sprzyja ich resocjalizacji?

Nie. To, co nazywamy humanitaryzmem w traktowaniu skazanych raczej ich demoralizuje. Mam czasem wrażenie, że to skazany rządzi administracją więzienną. On może skarżyć się na wszystko, może nawet pozwać do sądu dyrektora jednostki, bo np. zaraził się żółtaczką. Jeśli nie wypełnia się oczekiwań skazanych, to pojawia się groźba buntu. Grypsujący, którzy odmawiają pracy, narzucają zasady w celi. To demoralizuje pozostałych. Współczuję kadrze więziennej jej pracy, bo nie jest zbyt satysfakcjonująca i bezpieczna.
Mam pretensję do opieki społecznej, że wzmacnia postawę roszczeniową u skazanych i wychodzących z więzień. Wszystko im się należy. Trzeba uaktywniać osadzonych i ludzi korzystających z pomocy. Nie umiemy stosować najlepszych zasad kapitalizmu. Dobry wujek z Ameryki, pomagający biednym, dawno umarł. Każdy człowiek powinien sam sobie radzić, trzeba mu jednak stworzyć szansę i warunki.
Jestem przeciw izolacji w więzieniach, a za probacją i za przymusem pracy dla skazanych na kary wolnościowe. Jestem za resocjalizacją przez pracę, ale na wolności. I za nakazem terapii wobec sprawców przemocy w rodzinie.
W więzieniach należy szerszą grupę skazanych objąć terapią, w tym słabych psychicznie i fizycznie, z brakami intelektualnymi. W więzieniu rację ma silniejszy, a słabszy jest wykorzystywany. Służba Więzienna nad tym nie panuje, nie jest w stanie kontrolować, co dzieje się w celach w nocy.

Wyroków "wolnościowych" połączonych z obowiązkiem podjęcia terapii i pracy wcale nie jest mało. Problem w tym, że pozostają na papierze.

Sąd wydaje sobie złą opinię, jeśli nie kontroluje wykonywania kar wolnościowych. Co robią kuratorzy? Mijają nawet trzy miesiące, zanim kurator pojawi się u skazanego. Przez ten czas on może zniknąć, wyjechać, nawet za granicę. Rozmowy z dziećmi kuratorzy prowadzą w obecności matek. Dziecko w takich warunkach nie powie niczego istotnego. Jestem także pedagogiem i terapeutką i wiem, o czym mówię.

Zdarza się, że skazany w więzieniu dobrze rokuje. Pracuje, tworzy, kontaktuje się z rodziną, wydaje się, że coś przemyślał i nie wróci do przestępstwa. A jednak za bramą więzienia następuje metamorfoza. Niestety, najgorsza z możliwych. Dlaczego?

Osoby, które wybrały przestępczy styl życia, nie mają poczucia winy. One mówią i robią to, co kadra więzienna chciałaby usłyszeć i zobaczyć. Wszystko po to, by osiągnąć zamierzone cele, zgodnie z własnym rachunkiem zysków i strat. Powtórzę, że drogę każdego z nas, ich także, ukształtowali już rodzice.

Jeśli zrobili to źle, to nie można niczego zmienić? Człowiek spisany jest na straty?

Zanim taki ktoś trafił do więzienia, był najczęściej wykluczany już w szkole. Selekcja dokonywała się na wcześniejszych etapach jego życia. Przyszli więźniowie byli wyrzucani ze szkół, bo się nie uczyli, wagarowali, byli oddawani do ośrodków szkolno-wychowawczych, pogotowia opiekuńczego. Szkoła nie kształtowała umiejętności prospołecznych, wykluczała nieprzygotowanych, nieprzystosowanych, a więc niepotrzebnych. W kolejnych placówkach opiekuńczych oni już tylko uczyli się dewiacji. Badani przeze mnie skazani nigdzie nie poznali, a przede wszystkim nie zaakceptowali granic ani norm.

Jeśli kształci Pani specjalistów w dziedzinie resocjalizacji, to przecież musi Pani dostrzegać w tym jakiś sens...

Mam nadzieję, że kiedyś zmienią rzeczywistość. Namawiam ich do założenia partii, której celem byłaby m.in. zmiana systemu pomocy dzieciom zmarginalizowanym. Dziś przyczynia się on do stygmatyzowania tych dzieci, polega na przyklejaniu etykietek, jak opiniowanie psychologiczno-pedagogiczne.
To nie więziennictwo wymaga reform, ale całe społeczeństwo. Trzeba zmienić system edukacji na taki, który nie selekcjonuje. Już w przedszkolu i we wczesnych latach szkolnych wyklucza się słabszych, stwarzających problemy, biednych. Biedni to ci, których nie stać na posyłanie dzieci do prywatnych szkół językowych. Korepetycje biorą najlepsi uczniowie. Dziecku z problemami nie pomaga nawet nauczyciel. W szkole nie pracuje się nad emocjami uczniów. Program dostosowany jest do średniego poziomu. Nie pracuje się z uczniami poniżej ani powyżej normy intelektualnej.
Szkoła powinna być nastawiona nie na ujawnianie deficytów i zaburzeń (robi to nie po to, aby pomagać, ale żeby wykluczać), lecz na wykrywanie umiejętności. Przecież nawet wśród skazanych objawia się wiele talentów, których wcześniej nikt - ani rodzina, ani szkoła - nie dostrzegł.

Poznawanie biografii recydywistów służy Pani do badania przestępczego stylu życia. Czy jest on atrakcyjniejszy od tzw. życia uczciwego, jeśli tak trudno go porzucić?

Pod wieloma względami tak. Osoby żyjące z przestępstwa mają wolność od pracy, rachunków, opłat, składek ubezpieczeniowych, podatków. Są wolni od tych zobowiązań nawet w więzieniu. To my, ludzie codziennej pracy, jesteśmy ich niewolnikami.
Oni chcą wyjść na wolność, ale po to, żeby użyć życia, zrobić - używając slangu - "rozpierduchę". Śmieją się z pracujących. Jednemu z moich rozmówców matka załatwiła pracę w piekarni za 800 zł miesięcznie. Uznał, że to nie dla niego. A przecież wielu uczciwych ludzi tak właśnie żyje - za 900-1000 zł miesięcznie utrzymują rodziny, płacą rachunki. Jednak, mimo biedy, nikt ich nie namówi na życie z przestępstwa. Dlaczego? Bo tak zostali wychowani w rodzinie, nauczeni, że żyje się z pracy, że nie wolno kraść, nie wolno ruszać tego, co do mnie nie należy. Czy pani sięgnęłaby do cudzej torebki, nawet gdyby leżała otwarta w pustym pokoju?

No właśnie, a mówi się, że korupcja w Służbie bierze się z niskich płac funkcjonariuszy.

Myślę, że często ludzie słabsi intelektualnie dają się namówić na działania poza prawem, nie mają poczucia ograniczeń. Granice powinni wpoić przede wszystkim rodzice. Dostrzegam negatywną rolę mediów, które robią bohaterów z przestępców, ludzi naruszających prawo. Brakuje programów edukacyjnych, nie promuje się przykładów dobrego życia. To nie okazja czyni złodzieja.

Czy od rodziny, szkoły, środowiska zewnętrznego nie oczekuje się zbyt wiele? Ludzie wychowani w podobnych warunkach nie postępują tak samo. Nawet w prawidłowo funkcjonujących rodzinach trafiają się synowie marnotrawni. O postępowaniu człowieka decyduje ostatecznie jego wola.

Żaden z badanych przeze mnie recydywistów nie wychowywał się w prawidłowej rodzinie. Uważam, że dla losów człowieka stosunki w rodzinie mają znaczenie decydujące. Tymczasem do roli rodziców nikt nie przygotowuje. Nie potrafimy komunikować się w rodzinie, rodzice nie potrafią rozmawiać z nauczycielami, działać wspólnie. Trzeba dbać o rodzinę, pracować z rodziną.

Wracamy do Marii Łopatkowej?

Tak. Trzeba pracować z dzieckiem i rodziną zagrożoną, naprawiać rodzinę zamiast zabierać dzieci z domów do placówek opiekuńczo-wychowawczych, gdzie obowiązują tylko zakazy i nakazy, które nie działają. "Moi" skazani nigdy nie słyszeli, że są dobrzy w szkole, nie byli chwaleni za wyniki w nauce ani za dobre zachowanie. Byli akceptowani tylko w środowisku recydywistów, wśród których się wychowywali.
Jestem za profilaktyką i przeciw eliminacji, wykluczaniu od dzieciństwa. Dzieciom należą się równe szanse. Nie można zostawiać w tyle tych, którzy sobie nie radzą. Tu potrzebna jest praca, poczynając od władz lokalnych. Czasami jednak mam wrażenie, że nie tylko recydywiści nie chcą zmieniać swojego życia. Generalnie, ludzie nie kierują się chęcią zmieniania siebie i najbliższego otoczenia, lecz zawiścią i egoizmem. Moje badania ukazują tylko skutki takich postaw.
fot. Piotr Kochański