Wtorek, 19 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5867
Wtorek, 19 marca 2024
2010-05-20

Historia jednej ucieczki

Mówił, że chce odwiedzić schorowaną matkę. Ale Leszek manipulował funkcjonariuszami od samego początku i, jak się potem okazało, po cichu planował ucieczkę.

Żeby pokrzyżować plany starego, sprytnego recydywisty często wystarczyłyby jasne i jednoznaczne polecenia przełożonych oraz sumienność i znajomość procedur przez funkcjonariuszy.


Głogów. Początek listopada. Chłodny poranek budził wsiadającego do samochodu Mariusza Z. Było jeszcze ciemno. Od pięciu lat pokonuje tę samą drogę. Jedzie w stronę zakładu karnego, półotwartego, gdzie pracuje jako wychowawca.

Tego ranka, zaraz po przyjeździe, wezwał go dyrektor Ryszard Kędzia. Mariusz nie pamięta, jakich dokładnie słów użył szef. Zrozumiał, że wraz z dwoma funkcjonariuszami ma asystować skazanemu, Leszkowi F., podczas jego odwiedzin u sparaliżowanej matki w Legnicy. - Byłem świecie przekonany, że moja rola ogranicza się do zawiezienia więźnia do mieszkania chorej kobiety - mówi wychowawca.

Art. 141 a

"W wypadkach szczególnie ważnych dla skazanego można mu zezwolić na opuszczenie zakładu karnego, na czas nieprzekraczający 5 dni, w miarę potrzeby pod konwojem funkcjonariusza SW lub w asyście innej osoby godnej zaufania" - na podstawie tego przepisu dyrektor Kędzia zezwolił więźniowi odwiedzić matkę.

Zgodnie z treścią przepisu wystarczyłoby, jeśli skazanemu towarzyszyłaby jedna osoba. Tymczasem do Legnicy, oprócz więźnia, pojechało trzech funkcjonariuszy.

Ponadto dyrektor udzielił przepustki losowej "w asyście funkcjonariuszy", zamiast "w konwoju funkcjonariuszy" lub "w asyście osoby godnej zaufania". Jak łatwo zauważyć, dyrektor przekręcił brzmienie przepisu. Asysta nie kojarzyła się funkcjonariuszom jednoznacznie z konwojem, a nikt z przełożonych jasno im nie powiedział, że wykonują konwój.

Niby błąd niewielki i pewnie nikt nie zauważyłby braku precyzji dyrektora, gdyby nie to, że Leszek F. z konwoju uciekł. Wszystko wyglądało, jak w kryminalnym filmie. A podczas postępowania wyjaśniającego, nadzorowanego przez okręgowy inspektorat z Wrocławia, wyszło na jaw wiele mniejszych i większych błędów, które złożyły się na okoliczności ukartowania i sfinalizowania ucieczki przez Leszka F.

Ścigany listem gończym

Leszek F. trafił do więzienia za przestępstwa przeciwko mieniu. Specjalizował się w kradzieży samochodów. Był wielokrotnie karany. Ostatnio odbywał karę 7 lat pozbawienia wolności w kilku zamkniętych zakładach karnych. W 2000 r. został zwolniony warunkowo i na wolności nie poddał się kurateli.
Nie przebywał w Legnicy, w miejscu wyznaczonym przez sąd, lecz wyjechał do Niemiec. Policja wysłała za nim list gończy. Ujęto go na mocy europejskiego nakazu aresztowania i w 2007 r. przewieziono do Polski.
Do Głogowa przyjechał 8 sierpnia z podgrupą półotwartą. Wcześniej był w więzieniach w: Gorzowie, Wrocławiu i Zielonej Górze.

Dlaczego zakwalifikowano osobę z tak bogatym dorobkiem kryminalnym do zakładu półotwartego? Pewnie funkcjonariusze postąpiliby inaczej, gdyby znali informacje zebrane przez Policję. Wiedzieliby o czerwonym wpisie: UWAGA! Możliwość dokonania ucieczki! - który na temat Leszka F. od kilku lat znajdował się w policyjnej bazie danych.

Perypetie z przepustką

- Skazany tylko raz otrzymał naganę za wulgarne odezwanie się do personelu -opowiada dyrektor jednostki. -Zwykle nie było z nim kłopotów. Angażował się w prace porządkowe, chodził za zajęciem. Dostał nieodpłatną pracę w kwatermistrzostwie.

Od samego początku starał się o widzenie z matką. - Na każdym kroku, kiedy kontrolowałem go w pracy czy byłem w celi, mówił o matce, pokazywał listy, opowiadał ojej chorobie, wspominał, że wymaga pomocy osoby trzeciej -przypomina sobie dyrektor Kędzia.

Wpływ na administrację więzienną, by udzieliła przepustki wywierał też brat skazanego - Ireneusz J., zatrudniony w Legnicy w branży budowlanej. Kilka razy odwiedził Leszka. We wrześniu przyszedł do dyrektora więzienia, dopytywał, jak załatwić Leszkowi widzenie z matką. - Wydawał mi się rozsądny - stwierdza dyrektor Kędzia.

Pierwszą prośbę o udzielenie przepustki losowej dyrektor potraktował jednak odmownie. Polecił kierownikowi penitencjarnemu uzupełnienie informacji na temat rodziny Leszka F. i zlecenie wywiadu kuratorskiego.
"Klara F. (63 lata) posiada pierwszą grupę niepełnosprawności. Przeżyła dwa udary mózgu. Jest częściowo sparaliżowana (...), bardzo chciałaby widywać syna. Niestety, nie jest w stanie osobiście udać się do niego" - napisał kilka tygodni później kurator społeczny. Stwierdził, że sąsiedzi podziwiają Ireneusza J., który cały swój wolny czas poświęca chorej matce. Jako sąsiad jest osobą bardzo uczynną, zachowuje się grzecznie i kulturalnie.

- Wywiad przekonał mnie, że skazanemu można udzielić przepustki, chociażby z pobudek czysto ludzkich - mówi dyrektor. Podczas posiedzenia komisji penitencjarnej zapadła decyzja, którą podpisało trzech kierowników i szef.
Prognoza kryminologiczno-społeczna, wydana przez wychowawcę skazanego, nie była jednak pozytywna. Wśród czynników negatywnych wymieniał: wielokrotną karalność, niepowrót z przepustki w lutym 1991 r. (283 dni), pobyt poza granicami kraju przez 7 lat, odległy koniec kary.
- Istniało ryzyko niepowrotu, dlatego postanowiłem, że skazanemu będzie towarzyszył konwój złożony z trzech funkcjonariuszy - wyjaśnia dyrektor Kędzia.

Manipulacje terminami

Leszek manipulował funkcjonariuszami od samego początku i, jak się potem okazało, po cichu planował ucieczkę. Ktoś mu pomagał. Dla wielu komentatorów tego zdarzenia sprawa jest jasna. Wskazują na Ireneusza J., który zawsze był blisko brata. Me złapano go jednak za rękę. Pozostaje w kręgu podejrzanych, a wszystkie wątki bada prokuratura.

Manipulacja dotyczyła m.in. terminu przepustki. Konwój, zgodnie z planem, miał wyjechać w końcu października. Wypisana została wtedy przepustka konwojowa, a kierownik ochrony zadbał o doświadczony skład konwojentów. Ale najwyraźniej termin nie odpowiadał skazanemu. Poprosił o wyznaczenie innego dnia. - Skazany tłumaczył, że dowiedział się od brata przez telefon, że nie będzie w domu ani jego, ani pielęgniarki, która zwykle opiekuje się chorą matką, i że nie będzie miał kto otworzyć drzwi - opowiada wychowawca.
O kolejnym terminie funkcjonariusze poinformowali Leszka F. stosunkowo wcześniej, tak żeby brat w Legnicy mógł przygotować się do ich przyjazdu.

Niedoświadczony dowódca

Tym razem decyzje o składzie konwoju podjął dyrektor pod nieobecność kierownika działu ochrony i jego zastępcy. Tego ranka wychowawca Mariusz Z. dowiedział się od szefa, że jedzie ze swoim podopiecznym do Legnicy. Był to czwarty konwój w jego życiu. Doświadczenie miał niewielkie. Nigdy nie brał udziału w szkoleniu w zakresie konwojowania.

- Tego, że jestem dowódcą konwoju i że odpowiedzialność za jego przebieg spada na mnie, nikt mi nie powiedział - mówi. Wynikało to z hierarchii, on był najstarszy stopniem (podporucznikiem), byli też: młodszy chorąży, oddziałowy i plutonowy, przewodnik psa specjalnego z uprawnieniami kierowcy. Z odpowiedzialności, jaka na nim ciąży, wychowawca zdał sobie sprawę dopiero po ucieczce Leszka F., kiedy koledzy powtarzali: "Ty jesteś podporucznik, ty bierzesz wszystko na siebie!" - Byłem podłamany - przyznaje Mariusz.

Tego listopadowego ranka dowódca zmiany wydał konwojentom środki przymusu bezpośredniego (kajdanki i gaz), ale nie udzielił instruktażu, jak postępować w trakcie konwoju. Zrobił tak prawdopodobnie dlatego, że zgodnie z decyzją dyrektora uznał, iż Leszek F. jedzie w asyście osób godnych zaufania, a nie w konwoju.
Wszystko działo się o się ospale. - A po co was k... tylu jedzie?- dziwili się niektórzy funkcjonariusze. Nieoznakowany samochód czekał przed bramą więzienną.

O 9.15 skazany pobrał blankiet przepustki, tym razem losowej, a nie konwojowej, jak w październiku, przy planowanym wyjeździe, który nie doszedł do skutku. Czterej mężczyźni wsiedli do auta. W 40 min. dojechali na miejsce. Skazany zasugerował, aby zatrzymać się przy ul. Czarneckiego, bo dalej obowiązuje całkowity zakaz parkowania. Konwojenci posłuchali. - Całkowite zatracenie czujności - oceniają dziś wzburzeni funkcjonariusze ochrony.

Ucieczka, psy, łazienka

Klara F. mieszka w starej kamienicy, z drugim wyjściem od strony podwórza. Do budynku trzeba było dojść ok. 50 metrów od miejsca postoju. Drzwi mieszkania były otwarte, w środku grał głośno telewizor. W korytarzu stał brat skazanego, w pokoju leżała chora matka. - Przyjechali ze mną wychowawca i pan opiekun - Leszek przywitał się i przedstawił funkcjonariuszy. Potem oprowadził ich po mieszkaniu na parterze, pokazując kraty w oknach. - W mieszkaniu był bałagan i smród, można było się przykleić. Po sprawdzeniu mieszkania stanęliśmy w korytarzu przy drzwiach wejściowych - opowiada wychowawca.

Brat skazanego kręcił się w tę i z powrotem. Szykował kurczaka dla Leszka, parzył kawę. Podczas uchylania kuchennych drzwi straszliwie ujadały zamknięte w tym pomieszczeniu psy. Przez kuchnię przechodziło się do ubikacji.

W pewnym momencie skazany chciał zapalić papierosa na klatce schodowej. Wyszli. Widać było, że jest zdenerwowany. Skarżył się na bałagan, na to, że matka nie ma odpowiedniej opieki, dopytywał o możliwość ubiegania się o przerwę w odbywaniu kary. Potem wrócił do matki, rozmawiali o przepustce na Boże Narodzenie, trzymał ją za rękę.

Przed południem konwojenci zarządzili powrót. Leszek chciał jeszcze do toalety. Wszedł do ubikacji, a funkcjonariusze stracili z nim kontakt wzrokowy. Zamknął za sobą drzwi. Po minucie wyskoczył na podwórze przez okienko, w którym kraty, jak się później okazało, zostały podpiłowane. Funkcjonariusze usłyszeli tylko rumor. Natychmiast wbiegli do kuchni i wyważyli drzwi do łazienki. Wychowawca wybiegł z budynku, ale Leszka nigdzie już nie było. Na ziemi leżały dwie jego czapki: szara i czarna, które nosił tego deszczowego dnia.

Nie taki dobry

Konwojenci nie mieli bezpośrednie łączności z kierowcą, który został w samochodzie. Musieli do niego pobiec. Powiadomili o ucieczce Policję. Zaczęła się akcja pościgowa. Wychowawca do 20.00 składał zeznania na komendzie. Potem wraz z policjantami pojechał ostatni raz pod mieszkanie Klary F.,
w oknach zasłony były zasunięte. Brat nikogo nie wpuszczał do środka. Objechali dworzec PKP i PKS. - O 21.20 byliśmy w zakładzie karnym - opowiada wychowawca. - Czekała nas rozmowa z dyrektorem. Dobry wieczór…

- Nie taki dobry… - przerwał dyrektor. Na szczęście, dziesięć minut potem, niemiłą wymianę zdań przerwał telefon. Policja ujęła zbiega w pościgu, podczas jego ucieczki samochodem. - Szkoda, że nie wy - skwitował wiadomość szef.

Można było zapobiec

Zdaniem kierownika działu ochrony, który w czasie tego zdarzenia był na szkoleniu, nie doszłoby do ucieczki, gdyby konwojenci byli bardziej doświadczeni. - Każdy ochroniarz wie, ze niepisana, podstawowa zasada konwojenta brzmi: nie tracić kontaktu wzrokowego ze skazanym - podkreśla kierownik. - Tak, jak matka chroni swoje dziecko przed niebezpieczeństwem, tak konwojent ma być czujny i przewidujący zagrożenie.

Mówi o tym również jeden z wniosków sformułowanych w postępowaniu wyjaśniającym. Zapobiegać podobnym przypadkom w przyszłości ma: "Wyznaczanie, szczególnie na dowódców konwojów, funkcjonariuszy doświadczonych, odpowiednio przeszkolonych do działania w grupach konwojowych (...), mających we krwi sprawy związane z czynnościami ochronnymi".

Kierownika bulwersują nieprawidłowości przy wydawaniu środków przymusu bezpośredniego. - Nikt nie może tak sobie rozdawać ani przyjmować tych środków. Przepisy mówią dokładnie o konieczności udzielenia instruktażu.
Za te nieprawidłowości podczas wykonywania obowiązków służbowych kilka osób poniesie konsekwencje. W postępowaniu wyjaśniającym zawarto wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec wychowawcy Mariusza Z., wyciągnięcie konsekwencji służbowych wobec drugiego konwojenta (mł. chor.) oraz st. oddziałowego, który pełnił funkcję dowódcy zmiany. A także, po dokładnym zbadaniu sprawy, dyrektora jednostki.