Środa, 06 listopada 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 6099
Środa, 06 listopada 2024
2011-07-06

Sędzio - bądź wielki!

Państwo, które nie dba o swych sędziów, to nie jest państwo mądrze rządzone. Dbać o swych sędziów można w różny sposób. Nie tylko wynagrodzenie pieniężne jest ważne. Ważny jest szacunek i stworzenie poczucia bezpieczeństwa. Z tym nie jest najlepiej. Nie jest dobrze, gdy sędziowie są zmuszani dochodzić swych praw pracowniczych na drodze sądowej, ale jest jeszcze gorzej, gdy za to są publicznie karceni jak uczniacy. Nie jest dobrze, gdy mówi się o nich (autentyczne!) per „wredne gęby” i daje do zrozumienia, że dopiero po jakichś działaniach weryfikacyjnych zasłużą na pełnię zaufania.

"Dziesięć przykazań" dla sądownictwa

Pierwsze – trzymaj się niezawisłości!

Od momentu, gdy powstało demokratyczne państwo, kierujące się prawem, nie było chyba wypadku, by rządzący głosili odrzucenie zasady niezawisłości sędziów. Więcej, nawet najbardziej odrażające, totalitarne i tyrańskie reżimy oświadczały ochoczo, że ich sędziowie orzekają w sposób niezawisły, a wyroki, które wydają, są rezultatem podporządkowania się prawu, wynikają z wiedzy, sumienia i głębokiego przekonania o ich słuszności. Są zatem w istniejących warunkach sprawiedliwe. Nawet najpaskudniejszy tyran nigdy nie posunął się do otwartego stwierdzenia, że w jego kraju regułą miałoby być wydawanie niesprawiedliwych wyroków przez uzależnionych od władzy sędziów...

Od lat krąży opowieść o Fryderyku Wielkim i młynarzu z Sans-Souci (parę dni temu przypomniał ją w Gazecie Ernest Skalski). Było podobno tak, że król pruski wybudował sobie pałacyk, by tam spokojnie zażywać odpoczynku. Ale niedaleko stał młyn, huczał strasznie i zakłócał królewską ciszę. Król się rozwścieczył, wezwał młynarza i kazał mu wyłączyć huczące urządzenia. Młynarz jednak wcale nie był gotów ustąpić. Oświadczył, że młyn działa za zezwoleniem właściwego urzędu, a on musi też zarobić na chleb. Król krzyknął więc: „poślę wojsko i w pięć minut nie będzie śladu po twoim młynie!” A na to młynarz: „nie, Najjaśniejszy Panie, tak nie będzie! Są jeszcze sędziowie w Berlinie!”.

Król zastanowił się i ustąpił. Wiedział, że państwo, w którym młynarz może tak powiedzieć władcy, to państwo praworządne, porządne i spokojne. Wiedział również, że państwo, w którym poddani mają tak wielkie zaufanie do sprawiedliwości królewskich sędziów, jest państwem, gdzie ludzie czują się bezpiecznie. A to jest wartość większa niż wygoda króla. Jak wiemy z historii, wcale się nie pomylił.

I choć my akurat mamy inne powody, aby niezbyt kochać Wielkiego Fryca, nie możemy mu tu odmówić talentu władcy i poczucia raison d’etat.

W naszych czasach jest inaczej. Gdy się spojrzy na dzisiejsze ustawodawstwa, przepełnione najróżniejszymi gwarancjami niezawisłości sędziowskiej – dotyczącymi właściwie wszystkich sfer pełnienia tego urzędu – nieustannie nasuwa się myśl, że skoro są one potrzebne (a przecież nikt tego nie neguje), to znaczy, że niezawisłość sędziowska jest w istocie krucha: zagrożona jest zapewne nieustannie i ze wszystkich stron, poddawana naciskom. A jeśli tak, to trzeba stworzyć silne i trwałe gwarancje, by sędziego przed nimi bronić. Jest to bardzo wymowne. Skoro coś istnieje, zawsze jest rozumne – powiedział Hegel...

Drugie – pamiętaj, że kiedyś mogą wystawić ci rachunek!

Konstytucyjna zasada: „sędzia jest niezawisły i podlega tylko ustawom ”jest powszechnie przyjęta i chyba u nikogo przez lata nie budziła wątpliwości. Ale czy zawsze tak jest? Nazywamy dziś przestępcami sędziów okresu stalinowskiego, którzy wydawali wyroki śmierci w sfingowanych procesach. Czy nie stosowali oni wiernie ówczesnego prawa? Negatywnie oceniamy postawy sędziów, którzy w stanie wojennym skazywali czy też usuwali z pracy działaczy ówczesnej opozycji; postępowanie tych sędziów uważa się za niegodne i żąda się ich odejścia z sądownictwa, jeżeli jeszcze w nim pracują. Tłumaczenie, że realizowali wiążące ich wtedy prawo, nikogo nie przekonuje.
Ale jeżeli tak, to musimy się zgodzić, że niezawisłość sędziowska oznacza czasami wręcz obowiązek sprzeciwienia się prawu; co więcej, ktoś, kto tego nie czyni, może się potem narazić na zarzut, że jest złym i niegodnym sędzią.

Czy możemy być więc pewni, że z podobną oceną nie spotkają się kiedyś ci, którzy zgoła bezkrytycznie realizują prawa stanowione dzisiaj? Są przecież – i jest ich niemało – nowe przepisy, które dosyć powszechnie ocenia się jako niesprawiedliwe, choćby w zakresie rent czy zasiłków. Albo jeszcze inaczej: czy nie zadrżałaby ręka sędziemu, który jako pierwszy miałby wydać wyrok skazujący kobietę za przerwanie ciąży?

Historia każe nam sądzić, że odpowiedź na takie pytania nie jest ani łatwa, ani jednoznaczna. Uczy nas także, że to, czego się również dzisiaj ustawodawca domaga od sędziego, może być z różnych przyczyn surowo ocenione w przyszłości. Ale każdy musi z tego wyciągnąć wnioski we własnym sumieniu. Nie ma gwarancji, że ktoś nie wystawi mu kiedyś rachunku za gorliwe posłuszeństwo jakimś przepisom.
Właśnie: przepisom. Dzisiejszemu ustawodawcy nie wszystko wolno. Ogranicza go konstytucja.
(...)
Ustawodawcę ogranicza również prawo międzynarodowe. I to też wpływa na stopień sędziowskiej podległości ustawie. Bo nie ma zgody na to (a niektórzy tak chcą), aby sędzia zamykał oczy na fakt, że ustawodawca krajowy narusza wiążące Polskę pakty i konwencje. I nie wystarczy wtedy powiedzieć: mnie wiąże tylko ustawa.

Żywot niezawisłego sędziego w czasach, gdy pojęcie praw człowieka zakorzeniło się w świadomości, gdy wstępujemy do rodziny państw zobowiązujących się na co dzień stosować pakty praw człowieka – jest po prostu trudniejszy. Sędzia musi więcej wiedzieć i umieć.

Trzecie – nie słuchaj pomruków ulicy i gazet!

Zwykło się myśleć, że zagrożenie dla niezawisłości sędziowskiej przychodzi od strony egzekutywy: jacyś dzwoniący urzędnicy, jakieś naciski i manipulacje ze strony miejscowych notabli. Ale kto wie, czy w nadchodzących czasach nie będzie trudniej oprzeć się naciskowi pomrukującego groźnie tłumu na ulicy albo na sali sądowej, domagającego się określonego rozstrzygnięcia.
A inne zagrożenia? Orzecznictwo dotyczące Konwencji europejskiej notuje przypadek uznania zmasowanej hałaśliwej kampanii (prasowej) poprzedzającej wydanie jakiegoś wyroku za działanie godzące w niezawisłość sędziowską i stawiające pod znakiem zapytania prawidłowość werdyktu.
I bynajmniej nie chodzi tu o prostackie wezwanie: chcemy takiego i takiego wyroku! O nie, to się odbywa subtelnie: robi się atmosferę, pisze o niektórych sędziach – marnych prawnikach, grzebie po życiorysach. I trzeba doprawdy sporego hartu ducha, aby w takiej sytuacji nie machnąć ręką i nie orzec „pod publiczkę” czy choćby bez wychylania się, ale najuczciwiej, wedle sumienia.

Czwarte – trzymaj się daleko od polityki!

Polskie ustawodawstwo wymaga od sędziów absolutnej neutralności w stosunku do wszelkich form politykowania. To wymóg, który np. w Ameryce budzi zdziwienie. Jest jednak zrozumiały: to zdrowa reakcja na partyjną wszechwładzę ubiegłych lat, od której nie był wolny również wymiar sprawiedliwości. (...) Obowiązek nieangażowania się w politykę musi być więc rozumiany w sposób rygorystyczny: nawet obecność sędziego na zebraniu jakiejś politycznej partii może stwarzać wrażenie, że jest jej aktywnym sympatykiem. Dlatego też mądrzy sędziowie trzymają się od takich zgromadzeń z daleka. Rozsądek musi także hamować pióro sędziego, jeśli zajmuje się publicystyką; tematów politycznych powinien raczej unikać.

Niektórzy twierdzą, że można to traktować jako szczególne ograniczenie praw obywatelskich! Pewnie tak, ale każdy kandydat do sędziowskiego urzędu dobrze wie o istnieniu takich ograniczeń i obejmując urząd świadomie się na nie godzi! Nie są to zresztą jedyne ograniczenia.
Są zawody – sędziowski nie jest tu wyjątkiem – z którymi wiąże się znaczny stopień społecznego zaufania, a to wymaga również przestrzegania szczególnych zasad zachowania, nawet w życiu prywatnym.
Mówiąc bardziej obrazowo: awanturujący się po pijanemu w miejscu publicznym np. oficer, sędzia lub ksiądz musi wzbudzać powszechną i zrozumiałą niechęć, bo jeśli ktoś może decydować o życiu innych ludzi, sam musi być wzorem cnót... Myślę, że pewne odstępstwa od tych zasad, obserwowane czasami w naszym życiu publicznym, mają – oby – przemijający charakter. Ot, ludzkie słabości...

Piąte – nie daj sobie skakać po głowie!

Bywa czasami, że walka o niezawisłość sędziowską przybiera dramatyczne formy. W latach 90 wysoki urzędnik państwowy chwycił za telefon i w dosyć aroganckiej formie wyraził prezesowi sądu swą dezaprobatę wobec jakiegoś wyroku (w istocie rzeczy w mało ważnej sprawie) wydanego przez ten sąd.

Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że nie tylko postępuje w sposób haniebny, lecz podcina gałąź, na której sam siedzi! Zaatakowany zachował się z godnością i w sposób honorowy: natychmiast złożył dymisję. Została przyjęta. Dzisiaj ów sędzia cieszy się nadal wielką estymą jako wybitny prawnik i wzór osobistej prawości.

Losy zaś polityka toczą się inaczej: dawni koledzy i współpracownicy starają się teraz wbić mu nóż w plecy, nie cofając się również przed niegodnymi metodami. Ktoś napisał o jego losie: jest bity w taki sam sposób, jak sam niegdyś uderzył... To prawda i dlatego zapewne nie zawsze towarzyszy mu powszechne współczucie. Zresztą, czując zagrożenie, zwraca się o pomoc i wsparcie do innego z sędziów, w nadziei, że uda mu się w ten sposób uzyskać choćby troszkę politycznego wytchnienia. To kolejny przykład obecnej nieustannie w naszym politykowaniu mentalności Kalego...

Szóste – nie daj się wyciągnąć z sądu!

Podstawową i właściwie jedyną dopuszczalną formą wypowiedzi sędziego o prawie jest wyrok z uzasadnieniem. Ustawodawca daje w tym względzie wyraźną wskazówkę, zakazując łączenia stanowiska sędziowskiego z wszelkimi innymi zajęciami. Dyspensę otrzymali profesorowie: mogą uczyć i pisać teoretyczne dzieła. Ustawodawca dopuszcza też uczestnictwo sędziego w pracach innych organów, których zadaniem jest rozpatrywanie sporów prawnych: komisji, kolegiów arbitrażowych itp. Są to jednak doprawdy rzadkie sytuacje i nie należy ich mnożyć.

I dlatego niebezpieczne jest, jeśli np. politycy – zwykle w wypadkach zagrożenia – domagają się powołania jakichś zespołów z udziałem sędziów, by rozpatrywały wybrane przez nich sprawy (przypomnijmy sprawę tzw. „teczek”). Polityk bowiem nie przestaje być obywatelem ani też jego prawa osobiste nie różnią się od praw innych ludzi. Jeśli uważa, że dzieje mu się krzywda, niechże udaje się na drogę dostępną dla wszystkich, a więc po prostu do sądu! Inaczej powstaje wrażenie, że albo sądom nie ufa, albo też uważa, że z racji swej pozycji sam zasługuje na „coś wyjątkowego”.

Doskonale rozumiem rezerwę doświadczonych sędziów, gdy o tego rodzaju inicjatywach wypowiadają się z niechęcią i nie mają ochoty na uczestniczenie w proponowanych ad hoc zespołach, szczególnie wówczas, gdy wzywa ich się do tego po nazwisku. Wiedzą, że działając w nich staliby się – czy tego sobie życzą, czy nie – uczestnikami politycznych manipulacji. A tego przecież ustawodawca im najwyraźniej zakazuje, czyż nie tak?

Siódme – nie bądź niańką egzekutywy!

Zdarza się, że rozstrzygnięcia sądów (czasami trafia się to trybunałom konstytucyjnym, czasami innym sądom) krytykowane są ostro np. przez prasę, która zarzuca im, że są „prorządowe” lub „uległe wobec władzy”. Czasami takie zarzuty są uzasadnione, czasami nie; ostateczny wyrok wydaje w końcu historia. Trzeba jednak nieustannie pamiętać o jednym: w systemie rządzenia demokratycznym państwem sądom przypada trudna i często niewdzięczna rola stawiania czoła różnym pomysłom administracji (także tej centralnej), bowiem nikt poza nimi tej roli pełnić skutecznie nie może.

Administracja zaś działa zwykle mając na uwadze przede wszystkim cel, jaki w danym momencie uważa za słuszny (lub nawet konieczny) i niechętnie bierze pod uwagę różne przeszkody prawne, które stają temu celowi na drodze. Inaczej zresztą być nie może. Do tego jeszcze znaczną i bardzo istotną część przepisów prawa obowiązujących w państwie administracja tworzy sama, a w niektórych sytuacjach domaga się wręcz powierzenia jej części uprawnień ustawodawcy (dekrety dla rządu!), co zawsze rodzi niebezpieczeństwo, że uprawnienia takie mogą być nadużywane.
Otóż powstająca w takich sytuacjach zależność musi rysować się w bardzo prosty sposób: im więcej uprawnień dla administracji, tym silniejsza i efektywniejsza musi być kontrola sprawowana nad wszelkimi jej działaniami przez niezawisłe sądy. Jeśli tak się nie dzieje, grozi to wprost naruszeniami równowagi funkcjonowania państwa, jest niebezpieczne dla demokracji, praworządności i wolności obywateli. Szczególna zaś rola i wyjątkowe obowiązki spoczywają tu na Sądzie Najwyższym, Trybunale Konstytucyjnym i Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Ich świętym i zasadniczym obowiązkiem jest sprawowanie rygorystycznej i bezwzględnej kontroli nad działaniami rządu i administracji, powściąganie decyzji nielegalnych, a także może i legalnych, lecz arbitralnych.

Nawet więc przesadna niezawisłość sędziów i sądów ma fundamentalne znaczenie dla stanu praworządności w państwie. Chcę zatem z całą bezwzględnością postawić następującą tezę: sąd odnoszący się ze zrozumieniem lub, co gorsze, z przychylnością do poczynań administratorów, niezależnie od szczebla, na jakim działają, zaprzeczyłby w ten sposób podstawowym celom swej egzystencji, określonej przez zasadę podziału władzy. Historia uczy bowiem, że zdarzają się przypadki, gdy właśnie niezawisłość sędziowska może stać się tym czynnikiem, który ratuje całość organizacji państwa przed zachwianiem. Należy sobie zresztą życzyć, by do tak dramatycznych sytuacji nigdy nie dochodziło.

Ósme – wytrzymaj, aż państwo zmądrzeje!

Należy też wspomnieć, że ważną gwarancją niezawisłości sędziowskiej
jest zawsze i wszędzie wolność od trosk materialnych. Jakże może być niezawisły sędzia, którego skazuje się na ubóstwo? Tu przecież nie chodzi nawet o jakieś podejrzenia o nieuczciwość (przez wiele lat pracy w zawodzie prawniczym nie spotkałam się ani razu z podobnym zarzutem w stosunku do kogokolwiek z sądownictwa – plotki pomijam), ale o to, że sędziowie nie mają w takiej sytuacji ani chęci, ani czasu na pogłębianie kwalifikacji, gromadzenie wiedzy (książki kosztują!), na refleksję.

Bywa jeszcze gorzej. Kwoty odszkodowań czy zadośćuczynienia za krzywdę moralną bywają czasem bardzo duże. I tak powinno być. Sędzia, dla którego każda kwota powyżej granicy, jaką wyznacza jego własna sytuacja życiowa, to bardzo dużo, może być skłonny do charakterystycznego rozumowania: „nie wolno dopuścić do nadmiernego bogacenia się”. I zrobi wszystko (a są na to legalne środki), aby tak się stało. Niezwykła skromność zasądzonych kwot z tytułu zadośćuczynienia za krzywdę moralną ma źródło w tej właśnie postawie. Powiedzmy więc: państwo, które nie dba o swych sędziów, to nie
jest państwo mądrze rządzone. Dbać o swych sędziów można w różny sposób. Nie tylko wynagrodzenie pieniężne jest ważne. Ważny jest szacunek
i stworzenie poczucia bezpieczeństwa. Z tym nie jest najlepiej. Nie jest dobrze, gdy sędziowie są zmuszani dochodzić swych praw pracowniczych na drodze sądowej, ale jest jeszcze gorzej, gdy za to są publicznie karceni jak uczniacy. Nie jest dobrze, gdy mówi się o nich (autentyczne!) per „wredne gęby” i daje do zrozumienia, że dopiero po jakichś działaniach weryfikacyjnych zasłużą na pełnię zaufania.

Nie mam złudzeń, że cały stan sędziowski jest taki, jakim byśmy chcieli go widzieć. Ale droga do poprawy nie prowadzi przez publiczne okazywanie braku szacunku. Jeśli teraz z sędziowskiego zawodu odchodzą najlepsi z młodych (a tak się przecież dzieje), to czego oczekujemy w przyszłości?

Dziewiąte – bądź niezawisły od siebie samego!

Niezawisłość sędziowska jest niezawisłością w orzekaniu. Mówiąc najprościej, oznacza to, że w świetle Konstytucji RP nic ani nikt nie może nie tylko zmuszać, ale nawet sugerować sędziemu, jakiej treści wyrok powinien, bądź nawet mógłby, być w danej sprawie wydany. Obowiązkiem sędziego jest tylko jedno – wydać wyrok zgodny z obowiązującym prawem. Można dodać jeszcze więcej – najbardziej zgodny z prawem, najbardziej sprawiedliwy i najbardziej uczciwy, na jaki go stać.

Chcę przez to powiedzieć, że niezawisłość sędziego (tak jak wolność każdego z nas) czasami musi osiągnąć również wymiar niezawisłości od samego siebie. Sędzia, jak każdy człowiek, poddany jest wszelkim ludzkim emocjom. Są rzeczy, które budzą w nim zachwyt, i te, które budzą wstręt. Czasami – jak każdemu – trudno mu jest się od nich oderwać. Jak powiedział pewien angielski sędzia, najtrudniej i najciężej jest wymierzyć sprawiedliwość komuś, kto budzi w nas szczerą odrazę. Ale dopiero wówczas, gdy się to udaje, można się uważać za prawdziwego sędziego.

Niezawisłość sędziowska oznacza również milczącą zgodę na to, że sędziowie – jak wszyscy ludzie – mogą mieć zgoła różne poglądy na to, co jest zgodne z prawem i sprawiedliwe. Sama widziałam uzasadnienie wyroków, w których sędziowie uczciwie powiadali: przy zastosowaniu konkretnej interpretacji prawa otrzymamy taki a taki rezultat, jeśli jednak przyjmiemy inną metodę, rezultat będzie zgoła inny. Co więcej, oba wyroki byłyby zgodne z prawem.
Wiemy o tym, że świadomie wybieramy jedną z metod, ponieważ osiągnięty efekt jest w naszym przekonaniu bardziej sprawiedliwy i uczciwy niż przy zastosowaniu innych. Oczywiście, przepisy o postępowaniach służą temu, by unikać rażących rozbieżności w orzecznictwie, a jeśli są, wyrównywać je. Niektórzy uważają to za słuszne, inni są przeciw, właśnie dlatego, że takie pseudo-przepisy łatwo mogą naruszać zasadę niezawisłości.

Jeszcze jedno: niezawisłość nie może oznaczać ani zgody na woluntaryzm,
ani na niewiedzę. Po to zresztą tworzy się instytucje instancyjnej i nadzwyczajnej kontroli orzeczeń, po to – w nadzwyczajnych wypadkach – działają wewnętrzne sądy dyscyplinarne dla sędziów.

Niemniej jednak musi budzić zastanowienie takie rozumowanie, gdy proponuje się otwarcie w przyszłych przepisach usuwanie sędziów, którzy sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej lub jeśli ich orzecznictwo wykazuje stale rażąco niski poziom (cytuję niezbyt dokładnie, ale taki jest sens). Oznacza to bowiem zgłoszenie a priori przez przyszłego ustawodawcę wotum nieufności pod adresem wszystkich sędziów i nieprzyjemnie przypomina dawne czasy, gdy można było łatwo usunąć sędziego, który nie dawał należytej rękojmi. Mądry filozof powiadał, że będzie, ponieważ było... Ale żeby tak szybko powracać do „dobrych”, sprawdzonych w innym ustroju, metod, opatrzywszy je nieco odnowionym komentarzem? Powiedziałabym, że to dosyć otwarty pragmatyzm. W końcu nie dlatego milicja – jak bywało – przykuwała przesłuchiwanego do kaloryfera i biła, by uzyskać przyznanie się, że bijący byli sadystami, ale dlatego, że nie miała czasu ani głowy, aby prowadzić finezyjną i żmudną pracę operacyjną.

Dziesiąte – bądź wielki!

Na pytanie, jak zapewnić niezawisłość sędziów, odpowiedź jest jedna: trzeba sprawić, by sami sędziowie chcieli i umieli być niezawiśli. Aby to osiągnąć, trzeba, by ten zawód pełnili najlepsi, najmądrzejsi, najbardziej wykształceni, najporządniej myślący. Rolę sędziego w cywilizowanym państwie mają pełnić tylko ludzie o najwyższych walorach, kwalifikacjach fachowych i etycznych, otwarci na problemy współczesnego świata, swobodni myślowo i moralnie, pewni swych racji i gotowi do ich obrony, w pełni świadomi zawodowo i kulturowo, niezależni materialnie, słowem – w pełni niezawiśli. Myślę czasami, że niezawisłość, wówczas gdy wymaga wyraźnego zademonstrowania (bo przecież zawsze jest niezawisłością od czegoś lub od kogoś), najczęściej musi mieć wymiar godnej wielkości. A któż nie chciałby, aby o jego losach – gdy to konieczne – decydowali ludzie gotowi być wielkimi? Czasami myślę, że nie dajemy im po temu zbyt wielkiej szansy.


„Dziesięć przykazań” dla sądownictwa, autorstwa prof. Ewy Łętowskiej, byłego rzecznika praw obywatelskich, Sędziego Trybunału Konstytucyjnego w latach 2002-2011.