Po śladach do przestępcy
Na podstawie śladów butów jak po nitce do kłębka można dojść do sprawcy zdarzenia. Bo każde obuwie w trakcie użytkowania nabiera charakterystycznych cech. – Są to cechy indywidualne i niepowtarzalne. Na ich podstawie jesteśmy w stanie stwierdzić, że na miejscu zdarzenia była konkretna osoba w konkretnym obuwiu – mówi mł. insp. dr Krzysztof Borkowski, zastępca dyrektora Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji.
Ślady traseologiczne sprawcy na miejscu zdarzenia były, są i będą. To oczywiste. Jednak identyfikacja zabezpieczonego śladu to jedno, a czym innym jest identyfikacja użytkownika obuwia. Sam ślad obuwia, nawet jeśli zostanie przez biegłych zidentyfikowany, jest przez sąd traktowany jako dowód pośredni. Zawsze pozostaje pytanie, czy właściciel był w tych butach na miejscu zdarzenia.
Po raz pierwszy użycie identyfikacji śladów obuwia na potrzeby wymiaru sprawiedliwości miało miejsce w 1786 roku w Szkocji. Sprawa dotyczyła zabójstwa młodej dziewczyny. W trakcie oględzin miejsca zdarzenia oficer dochodzeniowy znalazł krwawe ślady obuwia niedaleko domu ofiary. Były charakterystyczne – na odwzorowanych spodach widoczne były ślady gwoździ. Funkcjonariusz zrobił odlew najbardziej charakterystycznego śladu, a następnie podczas uroczystości żałobnych otoczono cmentarz kordonem policji. Buty każdego z uczestników pogrzebu były poddane oględzinom. W ten sposób został ustalony but mężczyzny, jak się później okazało sprawcy. Dowód z identyfikacji obuwia razem ze śladami krwi miały ogromne znaczenie w prowadzonym postępowaniu karnym. Dziś dostępne metody kryminalistyczne pozwalają ustalić nie tylko konkretny egzemplarz buta, który zostawił ślad na miejscu zdarzenia, ale i udowodnić, że obuwie to nosiła konkretna osoba.
– Często podejrzani, którzy zostali osadzeni tylko na podstawie śladów obuwia, bo na cechach indywidualnych, charakterystycznych wyszło, że te buty były na miejscu zdarzenia, przyznają się, że są ich właścicielami. Mecenasi podpowiadają im: powiedz, że są twoje, ale dodaj, że jesteś nauczony zostawiać buty przed wejściem do domu i nie wiesz, co się z nimi dzieje w nocy – opowiada mł. insp. dr Krzysztof Borkowski. – W tym momencie pojawia się problem. Mamy ślad na miejscu zdarzenia. Mamy but, który do tego śladu pasuje. Ale nie mamy winnego.
W takich sytuacjach cała nadzieja w biegłych z zakresu traseologii. Ich rolą jest powiązać ślad z osobą. Żeby tego dokonać, muszą mieć materiał porównawczy, czyli oprócz jeszcze jednej pary butów podejrzanego, zapis jego naturalnego sposobu chodzenia. W tym celu wykorzystują płytę podometryczną. Osoba badana musi przejść przez nią kilka razy w celu odtworzenia jej sposobu stawiania nogi. Obraz pokazuje punkty maksymalnego nacisku, podparcia i kąt nachylenia stopy. Mając takie dane, biegły może zabrać się za analizę porównawczą.
– Na podstawie chodu i budowy stopy wiemy, czego możemy się spodziewać, jeśli chodzi o eksploatację obuwia. Jak będzie but zdzierany, czy i jak zdeformowany, pod jakim kątem są stawiane stopy – tłumaczy mł. insp. dr Krzysztof Borkowski. – Każdy z nas zużywa buty w sposób indywidualny. But dopasowuje się do stopy i w wyniku użytkowania nabywa cech związanych z biomechaniką chodu. Wszystkie te cechy odwzorowują się na obuwiu.
Znaki szczególne widać na podeszwie, ale i w środku buta. Stopa się dopasowuje, powstają więc wgniecenia, wytarcia na wyściółce buta. Gdy nie ma wkładek, za pomocą trójwymiarowych odlewów stopy można zrobić analizę wewnętrznych elementów cholewki.
Pokaż, jak chodzisz
Tyle teorii. A jak to wygląda w praktyce? Mł. insp. dr Krzysztof Borkowski pamięta wiele spraw, w których sporządzał opinie jako biegły z zakresu traseologii. Jedna z nich miała miejsce w Rzeszowie w 2004 roku. Chodziło o kradzież samochodu na zlecenie. Dwóch sprawców weszło w nocy do mieszkania, zabierając dokumenty, kluczyki do samochodu i kartę bankomatową. Po drodze do Warszawy kilkakrotnie wypłacili pieniądze, używając skradzionej karty. To był jeden trop – wiadomo było, którędy jechali. Gdy już dojeżdżali do celu, zobaczyli radiowóz. Za kierownicą siedział znajomy sąsiad – policjant. W panice zaczęli uciekać. To był drugi trop. Po tak brawurowym zachowaniu policjanci nie mieli problemu, żeby ich namierzyć. Pozostała kwestia dowodowa. W ich domu ekspert znalazł but, którego ślad został odwzorowany na podłodze w rzeszowskim mieszkaniu. Teraz trzeba było tylko ustalić, do którego z nich ten but należał i komu przypisać sprawstwo.
– Sytuacja była o tyle skomplikowana, że z butów zostały wyciągnięte wkładki, więc nie było odwzorowania stopy na wyściółce – opowiada mł. insp. dr Krzysztof Borkowski. – Na szczęście okazało się, że mając tylko buty i sposób chodzenia podejrzanego, mogłem wskazać, że to jeden z nich.
Biegły poprosił pierwszego z podejrzanych, żeby przeszedł parę razy po płycie podometrycznej, dzięki czemu mógł ustalić, jak mężczyzna wprowadza środek ciężkości na stopę i jak go przenosi. Te dane mógł potem porównać z tym, jak ścierane są podeszwy. Dopełnieniem był trójwymiarowy model stopy, który idealnie pasował do wnętrza buta.
– Drugi podejrzany zupełnie inaczej wprowadzał ciężar stopy, poza tym jego cechy stopy nie pokrywały się z cechami eksploatacyjnymi na podeszwie buta – opowiada mł. insp. dr Krzysztof Borkowski. – Jak widać, można zidentyfikować człowieka na podstawie obuwia, którego używa.
Buty znoszone indywidualnie
Tego typu historie nie są wyjątkiem. Przestępcom często wydaje się, że są sprytniejsi i że uda im się oszukać stróżów prawa. Tak było w przypadku sprawcy podejrzanego o osiem włamań. Wpadł podczas ostatniego, gdy policjanci znaleźli na miejscu zdarzenia ślad obuwia, który pasował do buta znalezionego u niego w domu.
– „To nie są moje buty. Moja żona znalazła je na śmietniku”, powiedział i podał datę trzy dni późniejszą niż były włamania – opowiada mł. insp. dr Krzysztof Borkowski. – Moim zadaniem było udowodnić, że chodził w tych butach dłużej niż trzy dni, był ich jedynym użytkownikiem, a co za tym idzie, był sprawcą napadów na mieszkania. I faktycznie badanie potwierdziło, że buty były tylko jego. Regularnego użytkownika obuwia można ustalić bez większego problemu.
Działa to oczywiście tak samo w drugą stronę. Mł. insp. dr Krzysztof Borkowski pamięta jak kiedyś przywieźli mu na badania człowieka, który miał za sobą 20 lat więzienia. Na samym początku badania zastrzegł, że buty nie są jego, a są pożyczone.
– I okazało się, że mówił prawdę, bo buty, które miał na nogach, miały inaczej usytuowane zdarcia niż wskazywałaby jego biomechanika chodu – opowiada biegły. – On miał taką deformację, że noga uciekała mu do środka i faktycznie w tych butach troszkę starł podeszwę od wewnętrznej strony, ale generalnie były tam zdarte krawędzie zewnętrzne. Czyli faktycznie ktoś mocno zużył już te buty, a on dopiero zaczął nanosić swoje cechy.
Jak widać, nie ma też znaczenia, jak długo ktoś używał obuwia. Ważne jest, żeby te cechy charakterystyczne, indywidualne się pojawiły. Czasem wystarczy przejść kilka kroków po betonie w nowych butach i już te cechy się naniosą.
– Sposób chodzenia człowieka stanowi zespół cech psychomotorycznych i jest to cecha indywidualna. Zależy od kondycji, czy ktoś jest wysportowany czy nie, od przebytych chorób, kontuzji, czasem od wykonywanego zawodu, temperamentu – mówi insp. dr Krzysztof Borkowski. – To wszystko przekłada się na buty, które nosimy.
Anna Krawczyńska