Sędzia z pasją
- Są takie lata, że nagle wybucha temat, że sędziowie, prokuratorzy powinni być aktywni i edukować młodzież, a potem na kilka lat akcja taka cichnie. Uważam, że powinno to być robione systematycznie. Trzeba młodzieży tłumaczyć, jak wymiar sprawiedliwości funkcjonuje. Kontakt ze strony sędziów, prokuratorów i kuratorów sądowych z młodzieżą jest potrzebny, żeby wyjaśniać młodym ludziom, jakie sędziowie mają dylematy, jak wygląda proces, że nie wszytko jest albo czarne, albo białe. Takie zajęcia są bardzo ważne i potrzebne, jeśli są umiejętnie prowadzone, to młodzież jest zainteresowana, słucha uważnie, zadaje pytania. Co najważniejsze prostuje się wiele negatywnych opinii przeważnie przekazywanych przez media - mówi w rozmowie z Anetą Kogut sędzia Karol Bury."
Karol Bury – sędzia rodzinny w Sądzie Rejonowym w Sandomierzu, społecznie kasztelan Chorągwi Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej oraz prezes Ludowego Klubu Sportowego „Sandomierz”, przez wiele lat nadzorował ośrodek kuratorski dla trudnej młodzieży, w klubie sportowym spełniał się jako rener w kulturystyce wyczynowej. Pracę od wielu lat godzi ze swoimi pasjami, a jest ich wiele.
Aneta Kogut: Na początek trochę o pracy. Konkretnie chcę poruszyć temat kuratorskich ośrodków pracy z młodzieżą. Taki też ośrodek istnieje od kilkunastu lat w Sandomierzu. Czy ośrodek kuratorski z perspektywy czasu Pana zdaniem to był dobry pomysł, aby pomóc trudnej młodzieży w odnalezieniu się w rzeczywistości?
Karol Bury: Praca resocjalizacyjna ze zdemoralizowaną młodzieżą jest bardzo trudna. Nasi kuratorzy mają odpowiednie kwalifikacje, znają oni młodzież prawie od dziecka, a łatwiej jest pracować z człowiekiem, którego się zna. Jednak, żeby ośrodki kuratorskie przetrwały musi być życzliwa współpraca z samorządem miejskim. Muszą być zabezpieczone odpowiednie warunki lokalowe i muszą być one dofinansowane. To nie są czasy Judymów, którzy będą siedzieć z młodymi ludźmi, bo to lubią. Rozpoczynając pracę w wydziale rodzinnym, gdzie jednocześnie zostałem jego Przewodniczym, zaproponowałem koncepcję rozwoju ośrodka o rozszerzonym profilu sportowym. W ministerstwie uznano to za świetny, nowatorski pomysł. Ponadto nasz ośrodek otrzymał chyba 5 komputerów, zanim jeszcze trafiły one do miejscowych szkół. Dla mnie ośrodek to jest tzw. ostatnia deska ratunku. Tłumaczę młodemu człowiekowi, że to jest jego ostatnia szansa, wśród innych środków które Sąd może zastosować, aby mógł poprawić swoje zachowanie. Uważam, że ośrodki kuratorskie powinny nadal istnieć.
A.K.: Młodzi ludzie kierowani do ośrodka kuratorskiego mieli możliwość nieodpłatnego korzystania z siłowni. Czy byli tacy, którzy osiągnęli jakieś sukcesy sportowe?
K.B.: Pracując w wydziale rodzinnym zacząłem też prowadzić pierwsze posiedzenia wykonawcze. Biorąc do rąk akta sprawy kojarzyłem, że dosyć sporo młodzieży, gdzie został zastosowany nadzór kuratora lub skierowanie do ośrodka kuratorskiego, ćwiczy na siłowni. Zacząłem na większą skalę przyciągać młodzież do uczęszczania do klubu na siłownię. Było kilkanaście osób, które trafiły do sportu wyczynowego. Jeden z chłopaków był mistrzem Polski południowej w kulturystyce, inny mistrzem w trójboju siłowym, jedna z dziewczyn skierowana do ośrodka kuratorskiego osiągała również sukcesy sportowe, zdobywała medale mistrzostw Polski. Kilku podopiecznych jest dotąd znanymi trenerami sportowymi, sędziami klasy międzynarodowej, kilka osób ukończyło studia na AWF.
A.K.: Jak doszło do tego, że postanowił Pan stworzyć rycerską grupę rekonstrukcyjną, po czym powstała Chorągiew Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej?
K.B.: Zastanawiałem się, czym jeszcze młodzież zainspirować, zachęcić do pracy w ośrodku kuratorskim. Praca w ośrodku kuratorskim, która trwała do połowy lat 90-tych, spowodowała, że powstał temat rycerstwa. Pierwszym ośrodkiem w Polsce, gdzie dokonano rekonstrukcji rycerstwa, a było to pod koniec lat 80-tych, był Golub-Dobrzyń. Moja pierwsza myśl była taka, że skoro Golub-Dobrzyń to potrafi, to co stoi na przeszkodzie, żeby w Sandomierzu również stworzyć rekonstrukcję rycerską. Pomysł podchwyciło parę osób. Kilku zawodników, jeden z instruktorów kulturystki z klubu, ale i jeden z naszych kuratorów sądowych, włączyło się do tego pomysłu. To była rzecz zupełnie nowa, która się spodobała. Pracując z trudniejszą młodzieżą, starałem się ich przekonać do sportu, do rycerstwa, zdarzało się, że miałem zarzut kogo ja przyjmuję, że jakąś patologię. Czy to było złe? Uważam to za sukces, że młodzież z trudniejszych, biedniejszych rodzin można czymś zainteresować. Dać im szansę.
A.K.: Jest Pan również zapraszany do szkół, a nawet przedszkoli. O czym Pan opowiada dzieciakom?
K.B.: Są takie lata, że nagle wybucha temat, że sędziowie, prokuratorzy powinni być aktywni i edukować młodzież, a potem na kilka lat akcja taka cichnie. Uważam, że powinno to być robione systematycznie. Trzeba młodzieży tłumaczyć, jak wymiar sprawiedliwości funkcjonuje. Kontakt ze strony sędziów, prokuratorów i kuratorów sądowych z młodzieżą jest potrzebny, żeby wyjaśniać młodym ludziom, jakie sędziowie mają dylematy, jak wygląda proces, że nie wszytko jest albo czarne, albo białe. Takie zajęcia są bardzo ważne i potrzebne, jeśli są umiejętnie prowadzone, to młodzież jest zainteresowana, słucha które Sąd może zastosować, aby mógł poprawić swoje uważnie, zadaje pytania. Co najważniejsze prostuje się wiele negatywnych opinii przeważnie przekazywanych przez media. Przekonuję również młodzież do uprawiania sportu. Młodzież ma teraz dużo atrakcji, które uzależniają i nie są związane z ruchem. Powoduje to otyłość, słabą sprawność fizyczną. Proponuję, aby przystępowali do chorągwi, czy zespołu tańca, sekcji sportowych.
A.K: Porozmawiajmy teraz o Pana pasjach. Pasja to…?
K.B.: Pasja dla mnie to coś takiego, co powoduje, że człowiek niezależnie od wieku, nie nudzi się. Pasja polega na tym, że człowiek siedzi w pracy i myśli o tym, żeby szybko ją skończyć i zająć się swoją pasją. Chociaż praca też może być pasją, jednak trzeba pamiętać, żeby myśleć: „co ja będę robić na emeryturze”. Mam kilka pasji. Moją najstarszą pasją jest sport. Uwielbiam też czytać książki. Nie mam problemu dzielenia pracy ze swoimi pasjami pozazawodowymi. Wszystko się ze sobą łączy.
A.K: Sport w Pana życiu istnieje od zarania dziejów. Ćwiczył pan lekkoatletykę, grał w koszykówkę, podnosił ciężary. Sandomierz dzięki Panu był głównym ośrodkiem kulturystyki i fitness w kraju. Co Panu daje najwięcej satysfakcji i energii?
K.B.: Wiele osób mnie pyta i dziwi się, skąd mam tyle energii. Energię daje mi sport. Mam wyrzuty sumienia, jeśli codziennie nie poćwiczę. Nawet, jeśli człowiek jest bardzo zmęczony, zestresowany, to jednak dobrze jest pójść na siłownię, pobiegać, zmęczyć się, bo jak jest dobra forma fizyczna, to lepiej się znosi stres i obciążenia. Mnie dużo satysfakcji daje praca. Uważam, że jestem sędzią rodzinnym, może trudnym do naśladowania, bo rzadko zdarza się taki sędzia w Polsce, który miałby zacięcie kuratorsko - nauczycielskie. Ja jednak takie zacięcie mam, bo lubię łączyć pracę z moimi zajęciami pozazawodowymi. Wielką satysfakcją dla mnie jest, gdy zawodnicy naszego klubu osiągają sukcesy sportowe, bardzo się cieszę, gdy dla naszych zawodników grają hymn narodowy.
A.K.: Jeśli dobrze pamiętam, to trenował Pan naszą koleżankę sądową w kulturystyce? Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę.
K.B.: Tak, była taka zawodniczka, pani Ewa, która bardzo lubiła sport, zaimponowała mi niesamowicie, bo nie dość, że się odważyła, to lubiła startować w zawodach. Startowała w kulturystyce i w trójboju siłowym. Do dzisiaj współpracujemy w sądzie.
A.K: Fascynuje Pana historia. Czytywał Pan w dzieciństwie z wypiekami na twarzy Sienkiewicza? A może chciał Pan być jak błędny rycerz z La Manchy?
K.B.: Rycerzem z La Manchy nie chciałem być, Don Kichot nie był dla mnie idolem, za chudy i nieudolny (śmiech). W momencie kiedy zacząłem się interesować kulturystyką, chciałem być wielkim, silnym mężczyzną i moim idolem zawsze był bohater powieści Karola Bunscha ”Dzikowy skarb” – Dzik. Dla mnie ideałem Dzika był Władysław Komar (słynny kulomiot) - potężny, silny, dynamiczny mężczyzna. Poza tym lubiłem czytywać Sienkiewicza, oglądać filmy na podstawie jego powieści, podobała mi się postać pana Skrzetuskiego, czy Pana Kmicica. Wtedy jeszcze nie myślałem i wiedziałem, że w przyszłości zaangażuję się i to mocno w odtwarzanie ról silnych rycerzy.
A.K: Pana „oczkiem w głowie”, zapewne zaraz po wnuczkach, jest Chorągiew Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej, największa i najlepiej wyposażona w Polsce grupa rekonstrukcyjna, która działa przy klubie sportowym od ponad 20 lat. Z jakich wydarzeń najbardziej słynie Nasza Chorągiew, albo z jakich jest Pan najbardziej dumny?
K.B . : Teraz na pewno tak, o Chorągwi Ziemi Sandomierskiej zawsze się mów i z szacunkiem, bierzemy udział w różnych imprezach. To jest chorągiew, która występowała na Wyspie Wolin na festiwalu Wikingów. Byłem z synami w załodze pierwszego wojennego okrętu wikingów. Jeździliśmy na Grunwald, jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy robić imprezy XVII-wieczne - słynny turniej na Zamku Krzysztopór, zaczęliśmy jeździć do Kamieńca Podolskiego, nasza kawaleria brała udział w bitwie pod Lipskiem, nasi ułani w barwach 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich biorą udział w rekonstrukcji bitwy pod Komarowem. Mamy uznanie ze strony wojska, bierzemy udział w uroczystościach narodowych. Nasza husaria w 2016 r. paradowała w defiladzie na Święcie Wojska Polskiego, braliśmy udział w uroczystościach rocznicy bitwy wiedeńskiej.
A.K: Kocha Pan konie. Zauważyłam kiedyś na jednym ze zdjęć na facebooku tę miłość i bardzo mnie to zauroczyło. Koń jest nieodłącznym towarzyszem rycerza, ale i kawalerzysty…
K.B.: Koń był towarzyszem broni. Jeździec siedząc na koniu, czuje zjednoczenie z koniem. Koń często ratował życie żołnierzowi na polu bitwy. Kawalerzyści bardzo o konie dbają. Koń jest trochę strachliwy, jest jak małe dziecko. Ja bardzo lubię z końmi rozmawiać. Po zakończeniu imprezy najpierw dziękuję swoim rycerzom, kawalerzystom, a potem podchodzę do każdego konia i też mu
dziękuję.
A.K.: A koty?
K.B.: Koty to jest miłość, która się wzięła znikąd, a mianowicie, ktoś mi pierwszego kota podrzucił na wycieraczkę. Obecnie domu bez kota sobie nie wyobrażam. Mam cztery koty i wszystkie one to koty znajdy. Każdy ma inny charakter. To koty rządzą w domu, nie pan. Odpłacają to swoją miłością, bo jak wracam do domu, idę swoją uliczką, a one są na zewnątrz, to widzę, jak biegną te cztery sztuki w moją stronę z wyprostowanymi ogonami (śmiech).
A.K. Ma Pan jeszcze jedno hobby. Co Pan robi wieczorami w swojej piwnicy? Powiało mrokiem (śmiech)
K.B.: Mam jeszcze jedną pasję, którą najbardziej pielęgnuję z myślą o stanie spoczynku, a mianowicie rzeźbiarstwo. Pochodzę z Myślenic, ale chodziłem do szkół w Zakopanem, a każdy góral ma zacięcie do muzyki, albo do rzeźbiarstwa. Mnie zainteresowało struganie w drewnie. Ciekawiło mnie to już w dzieciństwie, strugałem domki dla ptaków, łuki, kusze. Pierwsze rzeźby robiłem będąc nastolatkiem. W dużych miastach szukałem dłutek. Aktualnie w swoim mieszkaniu wygospodarowałem jedno pomieszczenie, gdzie mam małą pracownię rzeźbiarską, samych dłutek różnego typu mam ok. 500 sztuk i w każdej wolnej chwili staram się poświecić tej pasji.
A.K: Czy te rzeźby zobaczyły „światło dzienne”, czy można je gdzieś obejrzeć?
K.B.: Moje rzeźby można zobaczyć w Kamienicy Oleśnickich, w siedzibie naszej Chorągwi, gdzie jest 10 sal ekspozycyjnych. Jedną z idei jest, aby stworzyć tam galerię rzeźbiarską. Chciałbym stworzyć galerię, gdzie miłośnicy rzeźby mogliby zobaczyć takie prace. W Kamienicy znajduje się ok. 20 rzeźb profesjonalnych postaci związanych z Sandomierzem, ale i polskich orłów. Chciałbym, żeby powstał dział rzeźby nieprofesjonalnej. Moich rzeźb jest ok. 30, są to przede wszystkim rzeźby wojów Mieszka I, krzyżowców, Zawiszy Czarnego z Garbowa, repliki rzeźb nagrobkowych Henryka Pobożnego i Henryka IV Probusa. Teraz siedzę i dłubię rzeźbę św. Jerzego walczącego ze smokiem.
A.K.: Czy możemy zdradzić naszym czytelnikom, jak i gdzie od wielu lat spędza Pan urlop? Jak Pan odpoczywa?
K.B.: Letni urlop biorę od wielu lat na początku lipca i wtedy jadę na obóz harcerski do Przebrna na Mierzeję Wiślaną. Ja od ponad 30 lat, żona trochę krócej, jeździmy stale w to samo miejsce. Obóz jest tuż przy plaży na terenie krajobrazowego parku, gdzie uczestnicy starają się pielęgnować zwyczaje harcerskie, które mnie się bardzo podobają, bo ma to trochę związek z rycerstwem. Nigdy się tam nie nudzimy, wysypiamy się. Wtedy też czytam dużo książek. Drugą część urlopu spędzam w Zakopanem, bo tam mam rodziców, lubię góry, chodzę na spacery w dolinach, chodzę potrenować do Centralnego Ośrodka Sportu, gdzie całe lata ćwiczyłem.
A.K.: Czego Panu życzyć, oprócz tak drogocennego zdrowa?
K.B.: Jeżeli w zdrowiu, to najdłuższego życia, żebym jeszcze parę tych figurek wystrugał, żebym jeszcze parę ciekawych formacji stworzył. Razem z synami mamy jeszcze wiele pomysłów. Mam wizję stworzenia w Sandomierzu wojsk Księstwa Warszawskiego. Rozbudowujemy również oddział piechoty przedwojennej.
A.K.: Zatem tego Panu życzę, jak i mnóstwo energii i pomysłów, a tych Panu nie brakuje. Dziękuję za rozmowę.
fot. Karolina Pałkus - fanpage Chorągwi Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej
Aneta Kogut - Gazeta Sądowa