W uzasadnieniu postanowienia SN z dnia 20.11.2009 r., III CZP 90/09 czytamy:
"Na koniec, trzeba zauważyć, że proces cywilny zapewnia ochronę jednostce
tylko w ramach określonych zasad społecznych; nie można zatem absorbować
środków publicznych w celach zbędnych i nadużywania uprawnień. Nie podlega
ochronie taki interes jednostki, który zgodnie z ogólnym postrzeganiem, jest aż tak
nikły, iż nie usprawiedliwia absorbowania pracy sądu. Wartość przedmiotu
zaskarżenia określono w zażaleniu na 4,71 zł. Kwota ta jest rażąco niska, a realne
koszty postępowania - ponoszone przez społeczeństwo - wysokie. W tych
okolicznościach za nieporozumienie należy uznać angażowanie Sądu Najwyższego
w rozstrzygnięcie przedstawionego zagadnienia prawnego."
I co Wy na to? Wskazany fragment wydaje mi się dość emocjonalny jak na SN. Jakie z tego płyną wnioski dla prowadzonych przez nas tzw. spraw "o pietruszkę"?
Ja myślę, że wartość przedmiotu zaskarżenia nie jest jedynym kryterium oceny wagi interesu chronionego prawem. Czasami chodzi o zasadę...
Bardzo mi się podoba. Nie wiem tylko, czy zasada nieangażowania się w sądu w rozpoznawanie takich spraw obowiązuje również w odniesieniu do sądów niższego szczebla. Jeżeli tak, to SN powinien wskazać, czy takie sprawy trzeba umarzać, czy oddalać powództwa, czy jeszcze coś innego. A może by tak wystąpić z pytaniem prawnym? Z pewnością SN odmówi udzielenia odpowiedzi, ale może w uzasie zamieści jakieś wskazówki
Skandaliczne.
A jaki był interes społeczny prawnie chroniony, gdy kazali nam zwracać opłaty poniżej minimalnej?
Jaka jest granica angażowania Sądu Najwyższego? 4 zł - nie. A 5 zł? A 10? A 20 zł?
A jaka jest granica absorbowania Sądów Apealcyjnych? A Okręgowych? A czy jest jakaś dla Rejonów?
To fajne hasło: pieniactwo powinno być tępione. Też mnie trafia, jak przychodzi mi rozliczać opłaty za ciepło w Spółdzielni, bo powodowi wydaje się, że nadpłacił 3 zł.
Ale z drugiej strony - gdzie jest ta granica? Gdzie jest granica prawa do sądu? Czy jak taka spółdzielnia obejmująca pół Ursynowa każdemu zawyży o 3 zł, i zarobi na tym 150 tys. zł, to czy taka sprawa już się nadaje do sądu, czy nie? Czy ktoś może za obywatela decydować, ile pieniędzy ma odpuścić, a o ile może już walczyć w sądzie? A przede wszystkim - czy taką decyzję może podjąć nie ustawodawca, tylko sąd, choćby i Najwyższy?
Sąd zadaje pytanie SN-owi w razie poważnych wątpliwości prawnych. Te wątpliwości nie zależą od w.p.s. Jeśli ustawodawca każe sądom państwowym angażować się w każdą sprawę bez względu na w.p.s., to nie można spraw o małą w.p.s. rozstrzygać po łebkach. To kpiny z wymiaru sprawiedliwości.
Najgorzej jest wtedy, gdy sąd zaczyna bardziej martwić się o budżet Państwa, niż o prawa obywatelskie.
Oczom nie wierzę... chyba zmierzamy ku bananowej republice.
A może SN chce wywołać dyskusję na temat nowej przesłanki dopuszczalności drogi sądowej? Jeżeli tak, to pozew podlegałby odrzuceniu. W dyskusjach z kolegami po fachu czasami takie pomysły się pojawiają. Np. przed sądem można dochodzić jedynie roszczeń w których wps przekracza 50 czy 100 zł . Oczywiście nie wiem jak to pogodzić z konstytucyjną zasadą prawa do sądu, ale sugetia wynikajaca z uzasadnienia ww. postanowienia jest moim zdaniem wyraźna.
Jeżeli mnie pamięć nie myli, to w sprawie zakończonej wyrokiem TK (P 9/01) wps odpowiadała kwocie 5 zł. I właśnie wybór padł na tę sprawę z uwagi na znikomą wps, aby oczekiwanie na orzecznie TK nie miało negatywnego wpływu na sytuację stron. Jakoś TK nie odnosił się do kwestii tych 5 zł, bo problem dotyczył przepisu, zapewne podnobnie jak w pytaniu skierowanym do SN. Rzeczywiście, uchwała SN może rozczarowywać.
może w sprawach "o pietruszkę" wzywać o uzupełnienie braków formalnych pozwu, wniosku poprzez wskazanie, iż "interes jednostki, zgodnie z ogólnym postrzeganiem, nie jest aż tak nikły, aby nie usprawiedliwił absorbowania pracy sądu"?
pod rygorem zwrotu?
Kiedyś spotkałem się z taką propozycją pewnej pani sędzi, żeby po prostu "nie przyjmować" pozwów. Może w tę stronę powinna pójść praktyka. Od razu rozwiąże się problem zaskarżalności takiej decyzji, bo przecież przepisy nie przewidują zażalenia na "odmowę przyjęcia pozwu".
"cin" napisał:
Kiedyś spotkałem się z taką propozycją pewnej pani sędzi, żeby po prostu "nie przyjmować" pozwów. Może w tę stronę powinna pójść praktyka. Od razu rozwiąże się problem zaskarżalności takiej decyzji, bo przecież przepisy nie przewidują zażalenia na "odmowę przyjęcia pozwu".
Kilka lat temu u mnie w wydziale była sądzona z całą powagą sprawa o ..... czary. Powódka twierdziła, że jak wychodzi z mieszkania "ktoś" zamienia jej duże jajka na małe, a nową klepke parkietową na starą za pomocą czarów. Pozwała chyba trzy lub cztery instytucje, których pełnomocnicy przychodzili na rozprawy(apelacja także była wniesiona)
"SSR" napisał:
Oczom nie wierzę... chyba zmierzamy ku bananowej republice.
"Johnson" napisał:
Oczom nie wierzę... chyba zmierzamy ku bananowej republice.
"mitesek" napisał:
ale chyba nie "ichni" SN decyduje o tym, tylko jest na to jakiś przepis?
bo "bananowy" jest tu nie sam fakt określenia takiej granicy tylko sposób w jaki tego dokonano... no, chyba, że przyjmiemy, że każdy sąd tak może ale i na to przydałby się jakiś przepis...