Wrażenia i refleksje sądowe
Pożytek, który przynosi społeczeństwu dajmy na to inżynier, który buduje domy, koleje, geometra, który mierzy pola, lekarz, który leczy choroby ludzkie, jest dla każdego widoczny. Tak bezpośredniej, namacalnej korzyści społeczeństwo ze strony prawnika nie widzi. Przeciętnemu człowiekowi wydaje się prawnik człowiekiem od formułek, które rzadko są zrozumiale, w każdym razie człowiekiem od "papierów", bez którego łatwoby się obejść można było, a który jednak sporo kosztuje.
Od chwili, gdy ludzie zorganizowali się w społeczeństwa, a stało to się bardzo dawno temu, wytworzyło się prawo, którego zadaniem było stosunki te regulować. Bez prawa, bez prawników – istniałyby tylko dzikie hordy niegodne miana ludzi. Tylko w bujnej wyobraźni poetów istniał na początku jakiś wiek złoty bez wszelkiego prawa.
Głos Sądownictwa,1933, R. 5, nr 2
Odmładzanie sądownictwa naszego odbywa się obecnie w wyjątkowo szybkim tempie. Siły sędziowskie kompletowane są z młodych, częstokroć zbyt młodych prawników. Wywołuje to poważne obawy i wątpliwości. Bo powiedzmy otwarcie - a powaga przedmiotu i niebezpieczeństwo, sąd płynące, tego wymaga - zbyt młody prawnik nie może mieć ostatecznego wyobrażenia o ważniejszej, niż prawo pisane rzeczy - o warunkach życiowych, jakich wypada mu sądzić, o stosunkach, które wypada mu rozplątywać i rozstrzygać. Biada społeczeństwu, którego sprawy sądzić będzie życiowo niewyrobiony sędzia.
Jedna z największych powag Président Lamoignon twierdził, że istnieje mała różnica między sędzią złośliwym, a sędzią ignorantem.
Dlategoteż i praktyczni Anglicy, którzy wiedzą czem jest dla ich kraju wymiar sprawiedliwości, na wysokie stanowiska sędziowskie powołują nie biurokratów, lecz najlepszych adwokatów płacąc im sute pensje, bo inaczej anglik nie ruszyłby się z miejsca.
Już Voltaire pisał: „ un tel avocat serait un excellent conseiller; mais où est Ie conseiller qui serait Un bon avocat?" (red.: Taki prawnik byłby doskonałym doradcą, ale gdzie jest doradca, który byłby dobrym prawnikiem) Przypomina mi to anegdotę, którą wyczytałem w pamiętnikach Piotra Mikołaja Berryer, ojca wielkiego adwokata Antoniego Piotra Berryer, który był chlubą paryskiego "barreau" za czasów Restauracyi.
Pewien bardzo znany adwokat, mając syna niezdolnego, przez stosunki umieścił go w magistraturze Sądowej. Po jakiejś zjadliwej filipice, wymierzonej przeciwko sądowi, przewodniczący odwołał go na bok i czynił mu wyrzuty, że, pomimo przyjęcia syna do sądownictwa napada na sąd. Na co adwokat odparł: „gdyby mój syn miał głowę, to nie siedziałby między wami".
Nie daj Boże, abyśmy doczekać się mieli u nas takich stosunków. Dodajmy do tego, że czynności sędziego są obecnie stokroć zawilsze i trudniejsze, niż to było przed wojną, gdy wystarczała jaka taka znajomość kodeksu i procedury. Obecnie nie tyle ma się do czynienia z kodeksem, ile ze specjalnemi ustawami. Utrudnia to znakomicie zadanie sędziego.
Uposażenie jest niewątpliwie czynnikiem niesłychanie ważnym dla każdego człowieka, który żyje z pensji. „Odbiera mi życie kto mi odbiera środki do życia" - powiada najmądrzejszy z ludzi Szekspir. Trudno oddawać się zawodowi sędziowskiemu, jak należy, gdy myśl zajęta jest wekslem za pantofle żony lub buciki dzieci. Funkcja sądzenia pochłania całego człowieka - „demande l'homme entier" - jak powiadają francuzi; siły opuszczają gdy niema dostatecznych środków na naprawę nadszarpanej maszyny nerwowej, na porządne leczenie osób najbliższych. I nie pomogą na to żadne komunały o wzniosłości zadań sędziowskich.
Powiadają - „nie tylko chlebem człowiek żyje" - niewątpliwie - i stan sędziowski daje codziennie tego dowody, bo przecie żyją, nie mając tego chleba do zbytku. Ale nie przesadzajmy w tej cnocie abstynencji, łatwiejszej zresztą dla tych, którzy mają większe uposażenia i zapomogi. Cnoty ewangeliczne winny jednakowo obowiązywać wszystkich, a nie tylko maluczkich.
Już dawno doskonały znawca słabości ludzkich - La Rochefoucauld - powiedział: „Łatwo znosi się cudze nieszczęścia". O jednym z ministrów Ludwika XV - hr. d'Argenson - złośliwi opowiadali, że gdy jakiś podwładny urzędnik skarżył się na zbyt niskie uposażenie, które nie pozwalało mu żyć i zakończył słowami: „ależ, panie hrabio, ja przecież muszę żyć", dowcipny hrabia odpowiedział: „nie widzę tej konieczności" ("Je n'en vois pas Ie necessité").
Ale co najsmutniejszem powiedziałbym, najbardziej zatrważającem, jest w tej całej sprawie to niepojęty i niezrozumiały fakt, że nikt nie ma dostatecznej świadomości, że ten stan rzeczy jest anormalny. Na dowód tego przytoczę to, co opowiadano mi kiedyś już nie o ministrze z czasów monarchji Ludwika XV, lecz o jednym dygnitarzu, zajmującym kilka lat temu, bardzo wysokie stanowisko w administracji sądowej (obecnie już nieżyjącym). Gdy zwracano jego uwagę, że przedstawiciele administracji mają do swojej dyspozycji samochody, a sędziowie odbywają swoje peregrynacje niemal na wozach chłopskich, miał się odezwać : „Powaga sędziego polskiego powinna być tak wielka, by każdy zdejmował przed nim czapkę, choćby na mizernej furze jechał”. Gdyby odezwanie to istotnie miało miejsce, dowodziłoby tylko zupełnej nieznajomości psychologji mas ludzkich, którym zawsze blask zewnętrzny imponować będzie.
Rozumiał to doskonale, jakkolwiek sam asceta, genjalny Pascal, twierdząc, że "prawnicy znają dobrze wrażenie, które czyni strona zewnętrzna ich togi, gronostaje, w które się ubierają, pałace, w których odbywają swoje posiedzenia, herby z liljami - cały ten zewnętrzny blask wydaje im się koniecznością”.
A oto drugi fakt, który świadczy, jak mało społeczeństwo nasze, nawet wśród tak zwanej swojej elity, zdaje sobie spraw z istniejącego stanu rzeczy - a nawet uważa takowy za normalny. Zdarzyło mi się swego czasu czytać w jednej z gazet porannych artykuł autorki o wielkopańskim nazwisku, w którym starano się dowieść, że pensja porucznika powinna być dwa razy większa od pensji sędziego lub nauczyciela. Jakkolwiek panie, nawet piszące, grzeszą zwykle apodyktycznością swoich sądów - w tym wypadku jednak znalazły się i motywy: oto porucznik nie może stołować się po garnkuchniach i traktjerniach, i powinien być ubrany, jak to mówią „z igły". „Risum teneatis, amici" Rozumowanie to jedynie wówczas miałoby jakiś elementarny sens, gdyby apologetce "munduru z igły" udało się dowieść, że sędziowie i nauczyciele mają inne żołądki niż wojskowi.
Podobno w starym "Ljesnom Ustawje" znajdował się przepis, który ze względu na jego specyficzny charakter przytaczam w języku rosyjskim: "Krestjanskija boljezni, po swojej prostotie i niesłożnosti, dołżny ljeczitsja ljesnymi złakami, sobirajemymi ljesnoj strażej" (znaczy to: choroby chłopskie, ze względu na ich prosty i nieskomplikowany charakter winny być leczone leśnemi trawami, które zbierać ma straż leśna). Może stosuje się to i do chorób sędziowskich i nauczycielskich, jakkolwiek zdawałoby się, że zawód sędziowski lub nauczycielski wymaga znacznego przygotowania, lata całe trwającego, znacznego wysiłku mózgowego. Ale tego elita pojąć nie chce, czy nie może.
Czy byłoby do pomyślenia, aby w ten sposób odezwał się jakiś organ angielski, czy francuski? Czy byłoby możliwem, aby jakiś anglik, jakaż lady, należąca do arystokracji, zgodziła się na to, aby ich "Lord Justice" nosił stare obszarpane ubranie i nie przedstawiał się „gentlemanlike"? Anglik - Bentham wypowiedział znamienne słowa, że tania sprawiedliwość jest bardzo drogim zbytkiem. Widocznie nasze ubogie społeczeństwo stać na ten zbytek.
Wśród naszego społeczeństwa zapanował, niestety, jakiś nihilizm sądowy, jakiś bezwład, głęboka apatja i obojętność wobec sądów, które wszędzie są uważane za opokę praworządności i ładu społecznego i to sędziów, którzy przeżyli ciężkie czasy zaborcze, boli, że rzeczywistość tak nielitościwie obeszła się z ich ideałami - i w duszy powtarzają sobie słowa myśliciela francuskiego: "serce starego człowieka - to cmentarz".
Kto zwiedzał Galerję Luksemburską w Paryżu, ten przypomina sobie prawdopodobnie znany obraz szwajcarskiego malarza Gleyre'a, zatytułowany "Mes illusions". Obraz przedstawia barkę płynącą na rzece, napełnioną alegorycznemi postaciami, które coraz bardziej oddalają się od brzegu na którym samotny stoi malarz. Tak stało się z niejedną z naszych iluzyj.
Nie dla małego bardzo, nawet wówczas, uposażenia, nie dla orderów i zaszczytów wstąpiliśmy do sądownictwa polskiego w chwili, gdy "Deus mirabilis" powołał je do życia po tak długim letargu, lecz dla idei służenia i wywyższenia tego sądownictwa. Co się z tą ideą stało? Czy ten stan, w którym sądownictwo się znajduje odpowiada tym naszym ideałom? Czy tego mogliśmy się spodziewać, że stanowisko sędziego pośledniejszem będzie od stanowisk w innych działach służby państwowej, że warunki naszej pracy staną się jeszcze cięższemi i niewdzięczniejszemi?
Jakaż jest przyczyna tego tak smutnego dla nas zjawiska? Leży ona może głębiej, niżby się napozór zdawało, szukać jej może należy nie tylko w warunkach lokalnych, lecz i ogólnym nastroju powojennym, przeżywanym przez społeczeństwa europejskie. Być może, leży ona w głęboko materjalistycznem pojmowaniu funkcyj i walorów moralnych - z jednej strony; z drugiej - w pochłanianiu swobód indywidualnych przez ciała zbiorowe, w tem, co już Hobbes nazywał Lewiatanem, jako symbolem nieubłaganego etatyzmu. Scharakteryzował tę antytezę sprzecznych prądów Herbert Spencer w znanej broszurze - "Man versus State".
Może nie będzie dalekiem od prawdy twierdzenie, że wolne sądy, tak jak je pojmowało pokolenie do którego należę, odpowiadają ideałom tak niepopularnego obecnie liberalizmu i wyszły całkowicie z mody. Czy jest miejsce dla wolnych sądów obok teorji Georges Sorela o gwałcie społecznym? Jak pogodzić sąd z gwałtem? Z gwałtem idzie w parze tylko represja.
Sympatyk socjalizmu, sam znakomity prawnik, prof. Antoni Menger spodziewa się, że z czasem prawo administracyjne wyruguje prawo cywilne, a wówczas istnienie sądów stanie się zbytecznem. Dla umysłu bardzo pozytywnego praca prawnika nie wydaje się tak uchwytną, tak pożyteczną, jak dajmy na to, praca inżyniera, lekarza, agronoma, przemysłowca, ponieważ prawnik, podobnie, jak nauczyciel, artysta, pisarz nie stwarza materialnych walorów, to niejednemu na pierwszy rzut oka zdawać się może, że nie stwarza żadnych. Inde ira.
Wielki materjalista na tronie, typowy przedstawiciel oświeconego absolutyzmu, przyjaciel filozofów XVIII wieku - jednem słowem Fryderyk II – nosił się z myślą wydania popularnego i dla wszystkich jego poddanych zrozumiałego prawa cywilnego i z tej okazji pisał w swojej „Cabinettsordre": „Jeżeli cel mój zostanie osiągnięty, to wielu prawników utraci przy uproszczeniu tej materji swoją tajemniczą powagę, pozbędę się swojego kramu pełnego subtelności (Subtilitaetenkram) - i stan dotychczasowych adwokatów będzie zbyteczny. Lecz natomiast będę miał więcej kupców, przemysłowców, rzemieślników, z których państwo większą korzyść odniesie". Wkrótce jednak po wydaniu Landrechtu rzeczywistość zadała kłam oczekiwaniom Fryderyka i zobaczył, że nie można obejść się bez prawników.
Największym nieprzyjacielem adwokatury był Napoleon. On, który nie bał się nieprzyjacielskich armji, obawiał się adwokackich języków - powiedzmy raczej - tej swobody i wolności słowa którą zawsze reprezentuje adwokatura. A jednak na każdym kroku swojej państwowej działalności, gdy budował porewolucyjną Francję, korzystał z pomocy prawników i wciąż się nimi otaczał, nadając im najwyższe godności. I bez ich udziału i pracy nie mogłoby być mowy o napoleońskich kodeksach.
Piszę o tem Schlosser: „ Zaraz na początku Konsulatu część administracji, która nie dotyczyła bezpośrednio władzy politycznej lub nieograniczonej władzy rządu, była pod kierunkiem Bonapartego doskonale urządzona, przedewszystkiem prawodawstwo i sądownictwo. Bonaparte miał takiego Merlina, Cambaceresa, Labruna, Roederera i innych przy swoim boku, którym nikt nie mógł odmówić wielkiej fachowej wiedzy; wystarczało tylko, aby z niezliczonych od roku 1789 przez najzdolniejszych mężów Francji stworzonych, częściowo sprzecznych ustaw oddzielono dobre od złego - aby Francja otrzymała sądownictwo i kodeks, które były niemożliwe w żadnem z państw, w których panowały przestarzale porządki, prawo historyczne i bizantyńska uczoność jurystów".
Taka lub inna ocena działalności prawniczej polega bardzo często na błędnem ujęciu samego kryterjum. Pożytek, który przynosi społeczeństwu dajmy na to, inżynier, który buduje domy, koleje, geometra, który mierzy pola, lekarz, który leczy choroby ludzkie, jest dla każdego widoczny. Tak bezpośredniej, namacalnej korzyści społeczeństwo ze strony prawnika nie widzi. Przeciętnemu człowiekowi wydaje się prawnik człowiekiem od formułek, które rzadko są zrozumiale, w każdym razie człowiekiem od "papierów", bez którego łatwoby się obejść można było, a który jednak sporo kosztuje.
Od chwili, gdy ludzie zorganizowali się w społeczeństwa, a stało to się bardzo dawno temu, wytworzyło się prawo, którego zadaniem było stosunki te regulować. Bez prawa, bez prawników – istniałyby tylko dzikie hordy niegodne miana ludzi.Tylko w bujnej wyobraźni poetów istniał na początku jakiś wiek złoty bez wszelkiego prawa - owa "aurea aetas, quae vindice nullo, sponte sua, sine lege fidem rectumque colebat nec supplex turba timebat" (Owidyusz).
Pogląd, obecnie coraz częściej spotykany, o zbyteczności, a nawet szkodliwości stanu prawniczego, oparty jest na głębokiej nienawiści do istniejącego stanu rzeczy, którego bronią prawnicy, a który inni pragną za wszelką cenę obalić. Są to bardzo stare porachunki - i dzięki nim powstało w Niemczech przysłowie: "Juriisten sind boese Christen". Istotnie prawdą jest i ta prawda boleśnie drażnić musi klasy wydziedziczone, że prawnicy stawali zawsze naogół po stronie możnych i silnych świata tego. Ale to samo da się powiedzieć i o wielu innych zawodach.
Z drugiej strony Robespierre, Danton - byli to adwokaci bez praktyki; prawnicy na prowincji brali bardzo czynny udział w rewolucji francuskiej. Wszak i "dostawca gilotyny" ohydny Fouquier - Tinville był ku wstydowi swojego stanu - prawnikiem. Pamiętać jednak jednocześnie należy, że parlament paryski umiał walczyć z absolutyzmem królów francuskich - i członkowie jego szli na wygnanie, wierni swoim przekonaniom.
Powtarzamy, jeśli obecnie nie umiemy ocenić pracy prawnika, to zdaje nam się pochodzi to między innemi przyczynami stąd, że przyzwyczailiśmy się do materjalistycznych, mechanicznych kryterjów działalności ludzkiej. Ten materjlizm zatacza coraz szersze kręgi i znajdujemy go nawet w niektórych metodach sądowych.
Chorujemy na "abusus in statistica". Dbamy przedewszystkiem o ilość załatwionych numerów. Zbyt łatwo zapominamy przytem, że proces sądzenia nie jest procesem mechanicznym. Każdemu prawnikowi radziłbym, by zapamiętał sobie następujące słowa Discours Préliminaire: „Wśród olbrzymiej ilości przedmiotów, które składają się na prawo cywilne i w których wyrok w większości wypadków mniej zasadza się na zastosowaniu określonego tekstu niż na kombinacji kilku tekstów, a te raczej doprowadzają do decyzji niż ją zawierają - niepodobna obejść się bez jurysprudencji, jak bez ustaw".
I w tem jest klucz do zrozumienia istoty sprawy cywilnej. Czy sprawy tego rodzaju mogą sędziowie "odrabiać" mechanicznie, według numerów? Oczywiście szybkie załatwianie spraw jest koniecznem, ale sprawy nie są jednakowe i statystyka nie powinna górować nad wszystkiem. Ilość osądzonych w danym sądzie spraw, pracowitość lub lenistwo danego sędziego jest wewnętrzną rzeczą tego sądu, ale dlaczego publiczność ma wyjść z sądu z nieprawidłowym wyrokiem albo ma być zmuszona do apelowania, jedynie dlatego, aby statystyka okazała się znakomita. A gdy wyroki niższych instancyj będą en masse słabe, to nie da sobie rady z niemi żadna wyższa instancja.
Jakież więc życzenia, dezyderaty na przyszłość? Pragnęlibyśmy by społeczeństwo nasze, wyrokiem historji powołane do samodzielnego życia, nauczyło się ocenić sądy, jako opokę praworządności i ładu, aby chciało i umiało zapewnić im należyte stanowisko, pamiętając, że sądy powołane są do wymierzania jednego z największych dóbr jakiem w oczach każdego cywilizowanego narodu jest prawo i sprawiedliwości by społeczeństwo nasze odrodziło się i otrząsnęło z mechanicznego pojmowania walorów moralnych. Czy się to ziści? Czy może pozostanie nam tylko na pociech : "In magnis voluisse sat est?” (red.: W rzeczach wielkich wystarczy chcieć).
Józef Bekerman
Od Redakcji: pisownia oryginalna