Piątek, 29 marca 2024
Dziennik wyroków i ogłoszeń sądowych
Rej Pr. 2512 | Wydanie nr 5877
Piątek, 29 marca 2024
2017-07-14

Uśmiech Temidy

Myliłby się pesymista, twierdząc, że w tych ciężkich czasach trudno się uśmiechać, zwłaszcza w sądzie, którego funkcjonowanie cechuje powaga i dostojna obrzędowość, życie stoi ponad wszelkim majestatem i pobłażliwie zezwala na uśmiech nawet w świątyni Temidy.

Jeśli więc na twarzy urzędującego sądownika zagości czasem dyskretny, mimowolny nieraz uśmiech wobec komizmu jakiegoś epizodu sali sądowej, musi on być usprawiedliwiony i traktowany jako chwila wytchnienia i pauzy dla zmęczonego pracą umysłu. Ile życie sądowe nastręcza komicznych sytuacji i powikłań nawet w banalnych, czy wręcz niewesołych sprawach, sami najlepiej wiemy. A że ludzie łakną humoru, nic też dziwnego, że szukają go wszędzie. Sala sądowa okazała się w tym względzie wdzięcznym tematem, dostarczającym materiału zdolnym humorystom i felietonistom, umiejącym w lekkiej, zabawnej formie przedstawić przypuszczalną genezę, tło i przebieg licznych rozpraw sądowych.

Najbardziej popularnym autorem w tej dziedzinie jest obecnie Wiech-Wiechecki, którego felietony sądowe drukuje się w prasie, recytuje w modnych kawiarniach i przez radio.

Cóż znajdujemy w felietonach Wiecha? Nie treść, bo ta jest banalna, czasem zupełnie nieciekawa. Jest tam za to — słusznie już w prasie podkreślony swoisty „folklor” warszawskiej ulicy, przewijający się w świetnych, dowcipnych dialogach lub charakterystycznych opisach środowiska. Wiech podpatrzył to środowisko i czerpał ze „słownika” peryferii stolicy pełną garścią. Gdy wyczerpał, — sam ... zaczął go uzupełniać. W rezultacie, sądzę, że Wiech więcej zbogacił ten „słownik”, niż sam z niego wziął. Nieznani Wiechowi, a rzeczywiście żyjący bohaterowie jego utworów naprawdę zaczęli używać wyrażeń, których przedtem w swym życiu w ogóle nie słyszeli, a o których dowiedzieli się dopiero z felietonów.

Felietony Wiecha czytają chętnie również sądownicy, którzy sami bywają bardzo często obserwatorami, czy mimowolnymi świadkami wielu komicznych momentów życia sądowego. Te pogodne, pełne humoru czy komizmu zdarzenia, giną zwykle w zapomnieniu, nie ujrzawszy nawet „światła dziennego”. Czyż jednak nie byłoby możliwe podzielić się tymi perłami humoru przynajmniej w swej własnej rodzinie sądowej? Trudno może tworzyć w „Głosie Sądownictwa” jakiś specjalny kącik humoru sądowego. Ale można by po prostu przesyłać zaobserwowane, schwytane „na gorącym uczynku” obrazki do redakcji, która by je kwalifikowała i od czasu do czasu w odpowiednim artykule wydrukowała. Niechże w naszym piśmie, które prócz zagadnień społeczno-prawnych omawia wszelkie kwestie zawodowe, znajdzie się też czasem odrobina miejsca na mniej poważne, pogodniejsze strony naszego zawodu. Kwestię tę poruszył już kol. Tadeusz Pietrykowski w artykule pt. „Humor sądowy”, wydrukowanym w Nr 3 „Głosu Sąd.” z 1937 r. Humor ten spotykamy wszędzie: na sali karnej, cywilnej, w prokuraturze.

Ze swej strony chcę zapoznać czytelników z zaobserwowanymi przeze mnie śmiesznymi momentami. Dużo komizmu zawierają nieraz raporty policyjne. Powtórzę przede wszystkim dwa.

Pierwszy dotyczy opisu zwłok: „na ciele zmarłego znaleziono 3 sińce: jeden wielkości monety 5-cio złotowej, drugi 2-u złotowej, trzeci 50-cio groszowej — razem na sumę 7 zł.50gr.

Następny jest sprawozdaniem ze wszczętego dochodzenia: „podejrzanej nie zatrzymano, gdyż symuluje chorą; pozostawiono ją pod dozorem policji w domu, gdzie leży w łóżku do dyspozycji Pana Prokuratora”.

Z ostatnio zauważonych przeze mnie komicznych wyjątków z raportów podaję następujące: poleciłem w pewnej sprawie zatrzymać podejrzanych i skierować do sądu celem zastosowania środka zapobiegawczego — aresztu wobec obaw matactwa. Posterunek, załatwiając to i chcąc się powołać na moje polecenie, pisze do sądu: „przesyłam podejrzanych z prośbą o zaaresztowanie, gdyż niewątpliwie będą się oni dopuszczali różnych matactw zgodnie z poleceniem Pana Prokuratora”.

Albo:

„podejrzanego schwytałem na gorącym uczynku usiłowania obalenia przemocą ustroju Państwa Polskiego i oderwania części jego obszaru...” (podejrzany zawieszał transparent komunistyczny)

„Wesele było huczne i spokojne; dopiero po powrocie z kościoła zaszedł niemiły incydent, gdyż zabito starszego drużbę”

„nie był to czyn nierządny, gdyż sprawca miał do czynienia tylko z klatką piersiową pokrzywdzonej”

„trup oddycha bardzo słabo...”

„trup zajrzał przez okno i pierwszy rzucił kamieniem do izby”

„oskarżony pchnął dziewczynę i ta, upadając, złamała rękę, która poszła sama do domu”

„pies nic nie mówił, tylko uciekał...”

„świadków kradzieży nie może być, bo wiadomą jest rzeczą, że przestępca idzie kraść w nocy, kiedy porządni ludzie śpią...”

„podejrzany był do tego stopnia komunistą, że zaczepiał nie tylko ludzi, lecz i policjantów, a w tym i mnie, wychwalając Rosję Sowiecką”

„skazany majątku nie posiada, jest kawalerem, ale żyje w celibacie z Zofią X. i mają pięcioro dzieci”

„oskarżony K. ma liczną rodzinę: żonę, 7 dzieci, teściową i dwie krowy oraz 8 morgów gruntu”

Miałem również zawiadomienia policyjne o ciężkim uszkodzeniu ciała konia, o samobójstwie krowy, (która „samowolnie” weszła do rozlanej bagnistej rzeki i utonęła) itd. Czasem na sali sądowej wywołują uśmiech wyjaśnienia oskarżonych.

Na zapytanie sądu, czy oskarżony nie jest alkoholikiem, czy się nie upija, ten odrzekł: „Skąd? Nie mam na to pieniędzy. Teraz na to ino ślachta może se pozwolić”. Inny, mówiąc o swej karalności, twierdził, że był karany tylko „za politykę”, bo... pobił sekwestratora, który zabierał mu cielę.

Świadkowie opowiadają nieraz rzeczy wprost fantastyczne. Jedna z uczestniczek jakiejś romantycznej sprawy zaklinała się na „ten srebrny księżyc, który był świadkiem, że jestem bohaterką wierności małżeńskiej”. Jakaś pokrzywdzona zeznaje w sądzie, że „oskarżeni zabili jej męża, który wcale się nawet nie bronił. Zresztą co ja będę mówiła - on sam zaraz tu będzie zeznawał, to wszystko lepiej opowie...” kończyła swe zeznanie.

Inny świadek, zapytany, po czym poznał oskarżonego, mówi: „po twarzy; jest to ta sama twarz, co wtedy siadała na rower”. Kiedyś znów sędzia, uniewinniwszy oskarżonego, powiedział mu: „Sąd uważa, że oskarżony jest niewinny, ale na przyszłość niech się to już nie powtórzy!”.

Innemu sędziemu jeden z adwokatów, który znał go od dziecka, na rozprawie przy popieraniu powództwa powiedział: „Gdy Wysoki Sąd był mały, to były tutaj tylko puste place, nawet teraz, gdy Wysoki Sąd idzie z żoną na spacer, to może sam się przekonać...”.

Znów kiedy i sędzia spytał powoda, czy sprawdził uszkodzenie dachu i sam je zauważył, ten odpowiedział: „Nie. Jakżeż człowiek mógłby wejść na dach; przecież to tylko blacharz może”.

Nawet ponure więzienie dostarczyć może pogodnego uśmiechu. Kiedyś prosił mnie jeden z więźniów o poparcie jego wniosku o przedterminowe zwolnienie, wyznając ze skruchą, że boi się odmowy, bo odbywa karę za kradzież w mieszkaniu prokuratora w S. Tłumaczył się przy tym, że nie wiedział, że w tym lokalu mieszkał prokurator. „Gdybym wiedział, to przecież swojego bym nie okradał!”.

Kiedyś przejęto całą paczkę „grypsów”, napisanych przez więźniów do swych bliskich. Listy do żon były umiarkowanie czułe i zawierały przeważnie prośby o pożywienie, bieliznę itd. Natomiast listy do narzeczonych, czy innych „dam serca” były ogniste, pełne temperamentu i uczucia. W jednym z nich autor pisał pogodnie, prawiąc czułe komplementy swej bohdance i nazywając ją gwiazdeczką oraz ptaszyną, co nie przeszkodziło mu jednak zakończyć: „jeżeli mnie, cholero, zdradzisz ze Staśkiem, to ciężko będziesz przegrana. A jemu życzę: żeby miał 100 majątków, w każdym majątku po 100 pałaców, w każdym pałacu po 100 pokojów, w każdym pokoju po 100 łóżek i żeby go wraz z całą jego rodziną po tych wszystkich łóżkach epilepsja trzęsła i z łóżka na łóżko przerzucała”.

Bądźmy więc pogodni, czytajmy nawet felietony Wiecha i uśmiechajmy się, jeśli można, lecz... nie śmiejmy się. Nie tylko dlatego, żeby zachować powagę, lecz głównie dlatego, że poza tym przelotnym komizmem, czy humorem w sądzie, kryją się bolesne przeżycia i ludzkie łzy.

M. R. Madey

Od Redakcji: pisownia oryginalna