Z deszczu pod rynnę
K.P.C. Spreparowała go i upiekła po długich męczarniach - Komisja Kodyfikacyjna. Pracowano całemi latami. Tłomaczono na ... język polski. Potem dwukrotnie jeszcze poprawiano. Przychodzili wybitni prawnicy i lingwiści. Teraz przypiekają i odgrzewają w departamenckiej kuchni ministerjalnej. Tak samo operują go, jak ongi - K.P.K. Fasonują, opuszczają, dodają, wprowadzają ... Nie, nie, po stokroć nie ... Z deszczu pod rynnę ...
Głos Sądownictwa,1930, R. 2, nr 4
Prawdziwa niespodzianka! Kończyliśmy właśnie w lokalu redakcyjnym pierwszą korektę czwartego numeru „Głosu”, gdy zjawił się w naszych progach ,tak dawno niewidziany, prawie zaginiony sędzia Kamil Kara - Penalkiewicz we własnej osobie.
Blady, mizerny, przygnębiony, chociaż już jako okręgowy - nieusuwalny, nieprzenaszalny, całkowicie uprawomocniony. Słów nam brakowało do wyrażenia radości z oglądania naszego czcigodnego feljetonisty. Mówiliśmy mu o trosce ogólnej czytelników „Głosu Sądownictwa” z powodu jego tak długiego milczenia. Tyle w tym względzie otrzymaliśmy listów. Dlaczego milczy uporczywie pytano, pan sędzia Kamil Penalkiewicz, czy nie poniósł aby w przykrej dobie reorganizacyjnej jakiego szwanku w karjerze służbowej z powodu mego niedyskretnego „notatnika”; wypadki chodzą po ludziach; wszystko trafić się może - przeniesienie na inne miejsce służbowe a nawet w stan spoczynku ... a może jaka, ciężka choroba, wytrąciła mu pióro z ręki ?
Milcząco wysłuchał potoku naszych zapytań.
Tak, tak - odrzekł wreszcie - choroba i to ciężka bardzo ...
Morbus gravis K.P.K. - aicus.
Pamiętacie panowie - rozpoczął - gdym wiosną ubiegłego roku, pełen zdrowia, energii i zapału odwiedził Warszawę, odwiedził redakcję „Głosu Sądownictwa”, gdym otrzyma tak ciekawy wywiad u jego redaktora. Dzisiaj, ja sam udzielam wywiadu - smutnego bardzo wywiadu.
A więc...
Wkrótce po powrocie do domu bierze mnie pewnego dnia w sądzie nasz siwobrody Ramzes (tak nazywają naszego władcę Prezesa) do gabinetu, ma bowiem coś ważnego ze mną do omówienia.
Słucham.
„Wiecie, Penalkiewicz - mówi - uradziliśmy z żoną, żeby Was wykierować na „karnika”. Marnujecie się niepotrzebnie w cywilistyce; jak rdza zjada ona każdego samo nazwisko do innej Was desygnowało pracy. Szkoda Waszej energji, Waszej sprężystości. Dla karnika - wszelka otwarta droga. Kierownicze stanowiska służbowe: Wiceprezesa, Prokuratora, Prezesa ... Dobrze żona powiedziała: „szkoda Kamila dla cywilistyki”. Wkrótce wprowadzamy nową procedurę karną. Wy - człowiek bystry, dociekliwy, Wy wnet to wszystko zbadacie, przewertujecie, przestudiujecie … Wy - urodzony przewodniczący. Mogę spać spokojnie, gdy staniecie na czele Wydziału” .
Zacząłem się tłumaczyć, usprawiedliwiać, rejterować, że nie mam pojęcia o tem K.P.K., że trzeba dłuższego czasu na poważne i gruntowne studja w tym względzie, że wogóle jestem homo novus w kryminalistyce.
Nie pozwolił mi dalej mówić.
„Nie, nie, Kamilu - prawił - nie taki diabeł straszny jak go malują. Nikt Ido tej pory nie rozgryzł jeszcze dokładnie tego kodeku. Każdy wobec niego jest zielony”, poczynając od najmłodszego aplikanta sądowego, a kończąc na sędzi najwyższym.. Nie bójcie się K.P.K., jeżeli ja się o Was nie boję...”
Namawiał, prosił, molestował. No - i uległem, ja człek mocny, niezależny, zdecydowany – uległem perswazjom przyjacielskim czcigodnego starca sądowego. No i zabrałem się zaraz, jak uczeń, jak sztubak ... do nauki.
Z początku plątało mi się wszystko w głowie: P.K.O., P.K.P., nie mogłem na właściwą natrafić nazwę. Gryzłem, rozgryzałem po całych dniach i nocach, całemi miesiącami - ogólnopaństwowy K.P.K., łamałem zęby na Przepisach Wprowadzających i Regulaminach, a potem - motywy, komentarze. Ledwo przeczytałem jeden, zjawił się zaraz drugi, trzeci, czwarty ... a czem dalszy, tem grubszy, tem droższy, tem piękniej wydany.
101 komentarzy! 101 wydań K.P.K. w najrozmaitszych kombinacjach z prawem ustrojowem, z wyciągami z tego prawa, z regulaminem, bez regulaminu, w układzie alfabetycznym, przedmiotowym i t.d. i t.d. Szał jakiś ogarnął komentatorów i wydawców.
Czytałem, wyciskałem treść z komentarzy i pomimo starań usilnych nic więcej poza, parafrazą tekstu wycisnąć naogół nie mogłem ... Zdobyłem za to rozgłos w naszem cichem miasteczku. Stałem się wybitnym K.P.K-istą.
Zwracał się do mnie, jako do autorytetu, cały miejscowy ogół prawniczy.
Zaczęło się od niewinnych rozmów, porad ... skończyło się - na referatach, odczytach. Dla kogo już nie miałem tych referatów, dla sędziów na zjeździe ogólnym K.P.K - istycznym, dla aplikantów, dla urzędników, dla ogółu prawników w T-wie prawniczem. Czekałem tylko, kiedy jaka szanowna delegacja poprosi mnie o odczyt o K.P.K. … na cel dobroczynny.
Lecz była to tylko dotąd – teoria … niewinna sielankowa przygrywka. Przyszła wkrótce ... praktyka, rzeczywistość. Zacząłem sądzić i przewodniczyć.
Prowadziłem i prowadzę dokładną, ścisłą w tym względzie statystykę. Zbadałem do dnia wczorajszego zgadnijcie ilu - a więc 2149 świadków, świadków z aktów oskarżenia, z podań, próśb, wzywanych, sprowadzanych, wskazywanych przed rozprawą, przy rozprawie, w końcu rozprawy ...
W tem - 1807 świadków pod przysięgą. Słyszycie ... 1807 dwukrotnie upominałem, a pojedyńczo zaprzysięgałem. 1807 razy wstawałem, tyleż razy odczytywałem rotę przysięgi. 1807 razy patrzyłem jak obywatel - świadek, przebrnąwszy „Wszechmogącemu”, przy gorliwej i usilnej dopiero moje pomocy mógł zwycięsko przekroczyć ... "Wszechwiedzącemu".
Badałem pod przysięgą - duchownych, zaprzysięgałem mężów, żony, rodziców, dzieci. Patrzyłem, jak - dla ratowania, najbliższych zgłaszali chęć zeznawania a potem - świadomie pod przysięgą, kłamali. Rozumiałem ich doskonale ale ... patrzyłem z litością na mękę ich sumień, wepchnięty w ustawowo na drogę krzywoprzysięstwa ...
Badałem, już bez przysięgi „świadków”, którzy z powodu choroby psychicznej nie zdawali sobie sprawy ze znaczenia przysięgi; badałem, choć ci nie zdawali sobie przedewszystkim sprawy ... z samej istoty i treści składanych przed sądem zeznań ...
Badałem, zgodnie z ustawą jako świadków - notorycznych warjatów i obłąkanych. Kogo przez ten czas nie badałem! Jakich nie zaprzysięgałem świadków, jakich formuł „zapewnienia” nie trzymałem na wszelki wypadek na stole sędziowskim. Czekałem jeszcze chwili, gdy obdarzony specjalnym przywilejem „bezwyznaniowiec” po złożeniu ustawowego „zapewnienia” wstąpi na podjum sędziowskie, by również ustawowo zaszczycić uściskiem dłoni ... Przewodniczącego.
Nie doczekałem się jednak...
Ilu i jakich przewinęło się przede mną świadków! Jakie techniczne wynikały komplikacje. Weźcie choćby sprawę Wałaszka ... sprawę Błażeja Wałaszka, prezesa oddziału miejscowego Związku dozorców domowych, oskarżonego o przywłaszczenie. Mecenas Odwodowski złożył podanie z prośbą o zbadanie świadków, mających ustalić cnotliwe, pełne zasług życie oskarżonego Wałaszka; prosił o zbadanie wszystkich, wymienionych w specjalnym wykazie, a było ich – 118, stu osiemnastu kolegów po fachu dozorców domowych z najbliższych ulic naszego grodu. Odmówiliśmy wezwania. Odwodowski uśmiechnął się ironicznie - art. 298 K.P.K.! No i zdecydował wszystkich ich do sądu sprowadzić.
Dzień był piękny. Sąd niedaleko. Sprawa ciekawa. Kolega czy przyjaciel w niebezpieczeństwie - a sąd zgodnie ustawą zobowiązany badać ich wszystkich. Wyjrzeliśmy przez okno sali narad na ulicę. Tłum stał przed sądem. Policja nie wiedziała co czynić. Rozpędzać - niema legalnej podstawy. Świadkowie przecie podlegający badaniu, chociaż tylko sprowadzeni. Sto osiemnaście razy zaprzysięgałem - każdego oddzielnie - sprowadzonych świadków.
Sprawa, zamiast parę godzin, dwa nam całe dni zajęła. A swoją drogą myślałem potem, mecenas Odwodowski dobry człowiek, bardzo dobry człowiek. Sprowadził na rozprawę świadków dozorców z 6 ulic, a mógł przecie sprowadzić z 16, mógł sprowadzić z całego miasta. Dobry, poczciwy, kochany mecenas Odwodowski nie chciał wykorzystać całkowicie dobrodziejstwa i mądrości ustawy. A co by to było, gdyby tak sprawa Błażeja Walaszka wpadła w ręce - mecenasa Wnioskowicza!
A kulisy sądowego życia karnego! Proza tego życia. Szczodrze wzywamy świadków, a tak słabiutko płacimy. Nasz Sąd - jeden nasz niewielki Sąd - winien im dotąd za stawiennictwo 17.893 zł. i 45 groszy. Dobrzy ludzie, dobry naród, cichy, pokorny, nie żąda a prosi: „chociaż na powrotną drogę, paneńku”...
I czy panowie - chciałem już z tego sądowego mętliku powiedzieć: panowie koledzy - rozumiecie teraz, dlaczego świeci pustkami „notatnik” Kara – Penalkiewicza, dlaczego mizerny, chudy, smutny staje oto przed Wami.
Nie zgryzła go organizacja ani reorganizacja, nie zjadło go prawo o ustroju sądów powszechnych, zrujnował go w końcu - K.P.K. Rozgryzł go tematycznie i praktycznie - i wreszcie sam został przez niego doszczętnie zniszczony.
Były chwile, że chciałem już wrócić do ... cywilistyki. Zwróciłem się z tem do naszego starego Ramzesa. Spojrzał jak na warjata i szepnął na ucho: K.P.C. Zbladłem. Resztki włosów stanęły mi dęba na głowie. K.P.C.!
Spreparowała go i upiekła po długich męczarniach - Komisja Kodyfikacyjna. Pracowano całemi latami. Tłomaczono na ... język polski. Potem dwukrotnie jeszcze poprawiano. Przychodzili wybitni prawnicy i lingwiści. Teraz przypiekają i odgrzewają w departamenckiej kuchni ministerjalnej. Tak samo operują go, jak ongi - K.P.K. Fasonują, opuszczają, dodają, wprowadzają ...
Nie, nie, po stokroć nie ... Z deszczu pod rynnę ... Incidit in Scyllam qui vult vitare Charybdim (Red.: wpadasz na Scyllę chcąc ominąć Charybdę - z deszczu pod rynnę). Dołamać reszty zębów na K.P.C., tej, jak mówią, gorszej jeszcze, złośliwszej odmianie, K.P.K.
Nie - nigdy !
Lepiej już pchać dalej K.P.K. - istyczną taczkę życia, no i ... przyzwyczajać się. Jeżeli można zżyć się z ciasną, ponurą celą więzienną, dlaczegóżby nie przywyknąć – i nawet do ... K.P.K.
Kazimierz Fleszyński
Od Redakcji: pisownia oryginalna