Z gabinetu prawnika
W tych dniach przyszła do mnie do gabinetu znajoma, Pani X - Nomina sunt odiosa... (red. z łac. nie należy wymieniać nazwisk)
Nie dając mi dojść do słowa, z miejsca wypaliła:
- Więc już do takiego służalstwa doszło sądownictwo? Odważyć się skazać człowieka tak oczywiście niewinnego?!
Zrozumiałem, że chodzi o sprawę Wójcika.
- Pani - rzekłem - widzę, w gorącej wodzie kąpana! Na czem pani opiera swój zarzut?
- Proszę pana, jak skazują człowieka niewinnego, to chyba tylko dlatego, że taki otrzymali nakaz z góry!
Głos Sądownictwa,1929, R. 1, nr 11
Postanowiłem podjąć dyskusję.
- A więc "chyba"! Pani domniemanie, na niczem objektywnem nie oparte, a więc czysto subjektywne podaje za pewnik!
- Chyba pan temu nic zaprzeczy, że wyrok wypadł po myśli sfer wyższych?
- Tego nie wiem, bo tak samo ja nie rozmawiałem z "wyższemi sferami" po wyroku, jak i pani nie była obecna przy rzekomym nacisku z ich strony na komplet sądu.
Mój nieco ironiczny ton zbił trochę z tropu panią X, lecz po chwili natarła na mnie znowu:
- A czemżeż innem można wytłumaczyć taki niesłuszny wyrok? Czy zawieszenie nieusuwalności sędziów nic mogło odbić się na ich wyrokowaniu?
Jako starego sądownika uraziła mnie ta pośpieszność sądu.
- O tem - rzekłem chłodno - czy wyrok jest słuszny, czy niesłuszny, może decydować tylko wyższa instancja sądowa, żaden zaś obywatel nie jest powołany do stawiania swoich osobistych poglądów ponad wyrok sądowy.
Lecz słowa moje dolały tylko oliwy do ognia.
- To są, proszę pana, tylko szumne frazesy, dobre w teorji, ale w życiu gdy proces odbywa się jawnie, a więc pod kontrolą społeczeństwa, kontrola ta może znaleźć swój wyraz i w krytyce i w niezadowoleniu z wyroku.
- Nikt pani nie zabrania być niezadowoloną. Co się zaś tyczy krytyki, to, pozwoli pani, że będę miał pewne wątpliwości co do tego, czy pani stronę prawną procesu potrafi ująć należycie.
- Jakto, więc zdaniem pana, oskarżony nie miał prawa się bronić? Miał czekać, aż go zabiją a co najmniej poturbują?
- A skąd pani wie, że mu to groziło?
- Przecie tu nie o mnie chodzi, lecz o niego. A wypadki ostatnich lat chyba były dostateczną przestrogą?
- Niech pani owych wypadków nie uogólnia. Comparaison n`est pas raison (red.z fr. porównywanie niczego nie udowadnia). Na czem pani opiera swoje przypuszczenie, że i w danym razie zaszedłby podobnego rodzaju wypadek?
- Nie wiem, czyby istotnie zaszedł, ale chyba wystarcza sama możność takiego wypadku?
- Pani uważa, że Sąd powinien był na słowo uwierzyć oskarżonemu?
- A jakie miał dane, żeby nie uwierzyć?
- Przedewszystkiem przesłanki natury ogólnej. Gdyby bowiem wierzyć każdemu oskarżonemu, który dokonany przez siebie zamach tłumaczyłby samoobroną przed przypuszczalnym napadem, to nigdy nie mogłoby być mowy o ukaraniu sprawcy. A następnie tylko warunki danego wypadku mogą w tej mierze decydować, czy były racjonalne podstawy do przypuszczania zamachu.
- Przyjście 2 ludzi, uzbrojonych, o szóstej rano do cudzego mieszkania, sądzę, usprawiedliwiają całkowicie obawę o własne życie lub conajmniej o własną nietykalność?
- To jeszcze nie wyczerpuje całości obrazu. Chodzi nietylko o to, kto i o której godzinie przyszedł, lecz także o to, jak się wtedy zachowywał.
- Otóż to właśnie, że ich zachowanie mogło tylko spotęgować obawę i usprawiedliwiało samoobronę.
- Pani się opiera na wersji, podanej przez oskarżonego?
- A pan, zapewne, na wersji podanej przez owych panów?
- Ja się na żadnej wersji nie opieram. Pozostawiam to sądowi, który jedynie władny jest ocenić wartość dowodową obu wersyj, opierając się na materjale sprawy, którego nie mogą z natury rzeczy znać dokładnie osoby, nie mające do akt bezpośredniego dostępu.
- Pan z zasady nie wierzy oskarżonym?
- Nie mam takiej zasady. Uważam tylko, że nie mam prawa potępiać wyroku bez zaznajomienia się z aktami sprawy i z motywami orzeczenia sądowego.
- Motywy; te zawsze można odpowiednio do wyroku dopasować. Co wart byłby prawnik, który nie potrafiłby umotywować każdego wydanego wyroku.
To operowanie samem i ogólnikami zaczęło mnie nużyć. Zapragnąłem skończyć dyskusję.
Rzekłem więc pojednawczo:
- Przypuśćmy na chwilę. Przypuśćmy nawet, że w interesującej panią sprawie sędziowie w jak najlepszej wierze a czyści w swych sumieniach niewłaściwie ocenili materjał dowodowy i wydali wyrok niesłuszny...
- Jestem tego najzupełniej pewna ... - przytwierdziła.
- Pani uprzedza wypadki. W Polsce nie brakuje, chwała Bogu, instancyj sądowych. Skazany odwoła się do drugiej merytorycznej, kontrolującej, wyższej instancji sądowej, sędziowie której rozpatrują sprawę zgodnie z ustawą i własnemi sumieniami. Pozostanie jeszcze pozatem sąd nad tym wyrokiem ze strony Sądu Najwyższego.
I o dziwo, moje proste słowa najwidoczniej trafiły do przekonania. Rozmówczyni moja usiłowała jednak bronić się jeszcze.
- To długa bardzo historja ... - rzekła z rezygnacją, jakby złamana.
- To trudno, łaskawa pani. Rozwaga nakazuje uzbroić się w cierpliwość trzymać, na wodzy nerwy i odłożyć opinjowanie o wyroku i sędziach do czasu ... ostatecznego załatwienia sprawy.
Pani X wyszła.
Pomyślałem sobie: poco się tak roznamiętniać? Zły był wyrok, to go II instancja uchyli, ku triumfowi sprawiedliwości, ku wstydowi l instancji. A jeżeli wyrok okaże się słuszny, poszkodowani będą mieli zadośćuczynienie, a wybujały indywidualizm - przytarte rożki.
Lecz ileż jest takich Pań X, które tak lubią pośpiesznie sądzić!
Żebyż to tylko były one?!
Drost.
Od Redakcji: pisownia oryginalna